Buenas z Buenos

Buenos Aires przywitało nas bardzo spokojnie, wyludnionymi ulicami i łagodnymi temperaturami. Pierwsze co rzuciło się w oczy, to ogromne, baaardzo szerokie ulice, zupełnie nie latynoskie przestrzenie i architektura. I pomocni ludzie. :) Zawsze kupowaliśmy bilety lub płaciliśmy za przejazdy w autobusach, więc jakież było nasze zdziwienie, gdy w znalezionym wreszcie właściwym pojeździe kierowca od nas wymagał specjalnej karty miejskiej. Nie byłoby innego wyjścia, jak wysiąść w poszukiwaniu otwartych punktów z kartami (była niedziela wieczór), gdyby nie przemiła, starsza pani, która zapłaciła za nasz przejazd własną kartą. Nie chciała żadnych pieniędzy, za to chętnie ucięła sobie z nami pogawędkę. Od wielu lat mieszka w Chicago więc nie było problemu z językiem. ;) A kolejnego dnia na ulicy zaczęła przysłuchiwać nam się starsza pani, która aż weszła za nami do sklepu i dopiero tam zagadnęła po hiszpańsku: "czy mówicie po polsku?" Byliśmy w szoku. Okazało się, że jest córką polskich imigrantów. Urodziła się już tutaj, ale jako dziecko rozmawiała z nimi po polsku. Już mało pamięta, ale wystarczyło na chwilę konwersacji z miłym zabarwieniem i śmiesznym akcentem... :D

Wspaniale udało nam się również z miejscem, gdzie się zatrzymaliśmy. Z coucha przygarnęło nas małżeństwo... lesbijek :) Śluby gejowskie są tutaj legalne. Desiree (Desi) ma 32 lata, od 14 studiuje i ma korzenie włoskie, jak zresztą połowa Porteños (mieszkańcy Buenos Aires). Fernanda (Fer, 30 lat) to znacznie barwniejsza historia.

Pochodzi z Brazylii, ale cała rodzina uciekła do Argentyny przed mafią narkotykową, ponieważ jej ojciec, jako celnik wykrył próbę przemytu. Jest bardzo otyła i ma status niepełnosprawnej ponieważ cierpi na jakąś rzadką chorobę układu nerwowego. Od lat nie czuje połowy swojego ciała, często nie widzi na jedno oko, czasem ma problemy z mówieniem i niemal nieustannie odczuwa ból. Leki są wyniszczające i w sumie zawodne, a jedyne co jej pomaga to palenie trawki, co zresztą robi na okrągło. ;) Ponieważ nie jest to legalne w tym kraju, bardzo czynnie działa w ruchu mającym przekonać rząd do legalizacji marihuany jako leku i sprzedaży jej w aptekach na receptę. A póki co kupuje ją nielegalnie oraz sama hoduje liczne krzaki w domu, dbając o nie, jak o dzieci. Jednocześnie jest wulkanem energii i jedną z najbardziej pozytywnych osób, jakie w życiu poznałem. Nie wystarczy tutaj miejsca na wszystkie historie jej życia, ale była już bezdomna, zaszła daleko w programie Idol śpiewając i grając na ukulele, studiowała mnóstwo rzeczy i planuje występy jako komik. Czarna, otyła, niepełnosprawna lesbijka brzmi jak wstęp do dobrej, czarnej komedii. Ale najważniejsze, że sama tak właśnie traktuje swoje życie, nie biorąc rzeczy i problemów na poważnie. Niesamowita postać i niesamowicie kochane dziewczyny, mieliśmy zostać u nich 3 noce, a szybko dostaliśmy ofertę 6, zostając finalnie aż 8! Czas z nimi był niepowtarzalny... :)

Od miejscowej znajomej z Erasmusa, Dolores (która obecnie niestety znów mieszka w Barcelonie, a nie w Bs As), dostaliśmy mnóstwo wskazówek co zobaczyć i gdzie iść. Zaczęliśmy więc od tanga! Niesamowite miejsce, jakim jest La Catedral, jest chyba starym magazynem, z bardzo wysokim dachem i ogromną przestrzenią. Teraz jest to bar, odbywają się tam koncerty, a najczęściej pokazy, lekcje i imprezy z tangiem. Wzięliśmy więc lekcję i próbowaliśmy własnych sił po niej. Cóż, niełatwa sprawa, zupełnie inna od znanych nam muzyka i sposób poruszania się, a przy tych wszystkich wymiatających, starszych gentlemanach, pozostawało jedynie usiąść i podziwiać ich umiejętności przy butelce piwa.

Ciekawsze miejsca w mieście, to centrum z Plaza de Mayo, Congreso i łącząca je Avenida de Mayo. Do tego oczywiście słynna dzielnica La Boca, bardzo kolorowa i z pokazami tańca. Wszystko tu jednak mocno nastawione jest na turystów i ludzie nie są zbyt mili. Już przyjemniejsze wydało nam się San Telmo, gdzie w weekendy odbywa się targ, a na głównym placu również można obejrzeć tango przy filiżance (wciąż kiepskiej) kawy.

Jak już wspomniałem, miasto jest zupełnie różne od wszystkiego, co widzieliśmy do tej pory w Ameryce Pd. I nie wiem, czy to już przesyt tej podróży, czy zwyczajnie nie podoba mi się ten styl podrabianej Europy. Z pewnością jednak spodziewałem się więcej po Bs As. Architektura, mimo że na styl Paryża, powstawała w różnych okresach, z udziałem architektów różnych narodowości i w sposób niekontrolowany przez nikogo. To spowodowało bałagan, budynki różnych wysokości, styli i oderwane często od pozostałych. Ale nie brakuje też kolonialnych perełek.

Dla Argentyny imigracja była zawsze bardzo ważna, mają nawet we wstępie do konstytucji zapis, że każdy nowo przybyły jest chroniony ich prawem od momentu postawienia nogi na ich ziemi. Nigdy nie pytali też o ich przeszłość i nie podpisywali umów o ekstradycję. Stąd słyną z bycia schronieniem dla Nazistów. Jednak bardzo duża jest również polska imigracja z czasów międzywojennych lub komunistycznych. Natomiast w XIXw przybywali głównie Włosi i niemal każdy mieszkaniec Buenos ma w sobie włoską krew. Widać to w ich gestykulacji, kuchni (jak im się wydaje, np. mozzarella to dla nich każdy żółty ser) oraz w akcencie.

Ich język zresztą ewoluował w coś, co sprawia niemałą trudność nam i każdemu, kto nigdy nie spotkał się wcześniej z hiszpańskim po argentyńsku. Zasadnicza różnica pojawia się tam, gdzie Hiszpanie mówią "i/j" (czyli czytając "y" lub "ll"). Argentyńczyk użyje tam głoski "sz" lub nawet "ź". Więc słowo "ja" ("yo") wymówią jako >zio< zamiast >jo<, a plaża tutaj, to >plasza<, a nie >plaja<. Łatwiej? ;) Nie gmatwając już z innymi różnicami, pozostało im jeszcze ze starego, poetyckiego hiszpańskiego, używanego za czasów królów, użycie formy "vos" (wy) zamiast "tú" (ty). Można się poczuć jak za komuny w PL...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu