Barcelona feels like home

Lato w tym roku ucieka wyjątkowo szybko, a okoliczności pracowe sprawiły, że czas na prawdziwe wakacje ograniczył się zaledwie do jednego tygodnia. Cóż, trzeba "odpokutować" 3 miesiące podróżowania zimą ;)
Tydzień zatem wydawał się skromnym wypadem i należało go dobrze wykorzystać. Kaś zamarzyła sobie Barcelonę, która przecież zwykła była być moim domem, i którą znam wciąż wystarczająco, by być przewodnikiem. Jednocześnie taki "powrót do domu" wydawał się być mało wysiłkowy, bez konieczności wielkiego planowania. Ot znaleźć bilety, dach nad głową i jedziemy!
To pierwsze udało się dość spontanicznie na zaledwie tydzień przed wyjazdem. (W rzeczywistości historia była dłuższa przez problemy z dokumentami. Ale to może historia na osobny post.) Drugie okazało się spontanem jeszcze większym, bo znaleźć w środku sezonu rozsądny hostel to zadanie wręcz niewykonalne. Poszukiwania na Couchu również się nie powiodły, zeszło więc na AirBnb, gdzie jeszcze na dzień przed wyjazdem nie mieliśmy niczego. Dopiero wyjeżdżając wczesnym popołudniem do Poznania, dosłownie wychodząc z domu udało się coś zarezerwować.

Dlaczego Poznań? Rankiem dnia następnego stamtąd mieliśmy wylot, a przy okazji, była fantastyczna okazja do spotkania przyjaciół poznanych w Boliwii (nad Titicaca, z którymi pojechaliśmy do La Paz), wypicia wspólnie piwa i poznania ich planów na zbliżającą się podróż do Chin. Dzięki uprzejmości Magdy mieliśmy też nocleg i podwózkę na samo lotnisko z samego rana - DZIĘKUJEMY! :D
Nasze lokum okazało się być całkiem schludnym mieszkaniem z widokiem z balkonu na Sagradę Familię, od której byliśmy oddaleni o zaledwie jedną ulicę :) I mimo, że ogłoszenie na stronie było napisane dobrym angielskim, gospodarz na miejscu, z pochodzenia Venezuelczyk, nie mówił w tym języku niemal zupełnie. A gdy usłyszał z naszej strony dobrą wolę porozumienia po hiszpańsku, to można było o jego staraniach zapomnieć już całkowicie ;] Przynajmniej dla nas było to bardziej rozwojowe...

Z doświadczenia wiem, że na wystarczająco dobre zapoznanie się z dużym miastem wystarcza nawet dłuższy weekend. Rzym, Madryt, Mediolan, Wiedeń - przekładów jest bez liku. Czy tak samo jest z Barceloną? Absolutnie nie! Miasto jest tak interesujące i z tak wieloma atrakcjami, że i dwa tygodnie nie wystarczają, by rzeczywiście zobaczyć wszystko co najważniejsze. Trzeba się było jednak na jakiś program zdecydować, by ten czas wykorzystać, a jednocześnie mieć też chwilę wytchnienia dla wakacyjnej regeneracji. Biorąc powyższe pod uwagę, polecam poniższy plan na tygodniowe wakacje w stolicy Katalonii:

Dzień 1
W dzień przylotu warto nie mieć bardzo ambitnych planów, dłuższy spacer by zaznajomić się z miastem wystarczy. Zaczynamy na Pl. Catalunya, głównym placu miasta, gdzie zawsze dzieją się najważniejsze rzeczy dla miasta. Tutaj kibice FC Barcelona cieszą się ze zdobycia każdego trofeum i tutaj odbywają się protesty. Z placu wchodzimy w ulicę La Rambla, najbardziej turystyczną ulicę miasta. Pełną mimów, kwiaciarni i sklepów z pamiątkami. Można przy niej znaleźć obciachowe muzea, ale również kolorowy targ i tłumy ludzi. Po zmroku lepiej by mężczyźni znajdowali się tam w towarzystwie (swoich) kobiet, w przeciwieństwie nie opędzą się od prostytutek ;) Tą ulicą dochodzimy do portu i dalej plaży w dzielnicy Barceloneta. Plaża nie jest najpiękniejsza na świecie i zawsze bardzo zatłoczona, ale czego się spodziewać po tak dużym i popularnym mieście. Za to przynajmniej jest możliwość odpocząć chwilę, a w ostateczności nawet wejść do wody :) Na przeciwległym końcu plaży znajduje się zagłębie klubów, które warto odwiedzić nocą, najpierw bardziej ekskluzywne w osobnych budynkach i dalej w dokach mniejsze, z dużym wyborem muzycznym. Często na wejściu do każdego z nich możemy liczyć na darmowe chupito (shota) ;D a obok znajdziemy dużo restauracji, większość arabskich.
W drodze powrotnej warto nieco zmienić trasę i wejść w jedną z uliczek dzielnicy Bario Gotico (starego miasta), gdzie dojdziemy w końcu do centralnego punktu z Katedrą. Warto rozejrzeć się bardziej wokół Katedry, znajdziemy w małych uliczkach ukryte ogrody, ciekawą, starą architekturę i muzyczne występy na wysokim poziomie. (To tam pierwszy raz w życiu słyszałem hang!) Stamtąd łatwo już trafić z powrotem do Placa Catalunya. Wbrew pozorom taki spacer to już na prawdę kawał miasta i duży dystans, który potrafi zmęczyć :) Bez kilku przystanków na obiad i coś do picia ciężko go przebyć, tym bardziej, że nie warto się spieszyć. Chłońcie atmosferę i różnorodność miasta!

Dzień 2
Ten dzień polecam urządzić nieco mniej wymagającym fizycznie, ale wciąż pełnym wrażeń. Najsłynniejszy projekt Gaudiego, będący wciąż w budowie od ponad 100 lat, mający być ukończony w 2026 na setną rocznicę śmierci Gaudiego, czyli Sagrada Familia jest celem nr 1 w Barcelonie dla większości zwiedzających. Widać to niestety w ilości chętnych do zakupu biletów. Właściwie nie ma już możliwości szybkiego zakupu biletu pod zabytkiem, by wejść do niego od ręki. Dlatego najlepszym pomysłem jest wcześniejszy zakup przez internet. Można wtedy wybrać godzinę poranną, by ten dzień ułożyć wg tego planu, lub całkiem popołudniową, by ten plan odwrócić. Pewne jest natomiast, że warto zobaczyć z bliska cały proejkt i to, jak się rozwija. Mimo rosnących cen biletów uważam, że warto również pokusić się o bilet wraz z wejściem na jedną z wież, z których po pierwsze rozpościera się widok na całe miasto z najwyższego kościoła na świecie, a po drugie można z niej również podziwiać fasady i wykończenia samej Sagrady. Wszystko jest niezwykle dopracowane i bardzo współczesne, mimo, że projekt powstał w XIXw. Warto też obejść całą bazylikę kilkuktornie dookoła odkrywając za każdym razem coś nowego. A i same uliczki dookoła, zwłaszcza placa de la Sagrada z restauracjami i prowadząca do zabytkowego kompleksu szpitali są przyjemne na spacer.
Pozostałą część dnia można spędzić na luźnych spacerach wokół Arc de Triomf, który jest dość niedaleko (można dojść lub przejechać metrem, choć z przesiadką łącząc dwie linie). Szeroki deptak po jednej stronie łuku triumfalnego gromadzi często występujących muzyków, a prowadzi on do dużego parku, który zdecydowanie warto odwiedzić. Gęsta roślinność, monumentalne fontanny, jeziorko, ławki i mnóstwo lokalnych ludzi spędzających czas siedząc na trawnikach. Organizują tam spotkania ze znajomymi, urodziny swoim dzieciom, spacerują z psami, chodzą na slacku i grają na czym popadnie ;) Świetne miejsce tętniące życiem. W samym parku jest też kilka muzeów, np. Geologii i Zoologii, ale ich akurat specjalnie nie polecam.
Końcówkę dnia (lub sam jego początek jeśli bilet do Sagrady mamy na koniec dnia) spędzić można na miejskiej plaży. Mimo tłumów zawsze znajdzie się miejsce na nasz ręcznik, czy łatwo wypożyczony parasol. Dookoła chodzi też tłum Azjatów lub Afrykanów oferujących pełen serwis od wody kokosowej, przez piwo, po mojito i masaże lub selfie stick'i ;)
Dzień uzależniony jest od biletu do Sagrady, więc można go właściwie zamienić z dowolnym innym w ciągu tygodnia, w zależności od tego na kiedy uda się pozyskać bilety.

Dzień 3
Na pierwszy punkt tego dnia proponuję słynny Parc Guell. Warto pamiętać, że za wejście się płaci i w szczycie sezonu może się okazać, że nie kupimy biletu od ręki, a na wejście trzeba będzie poczekać kilka godzin (wejścia są limitowane). By ustrzec się przed rozwaleniem sobie planu warto bilety kupić wcześniej lub przez internet. Są one na konkretne, pół-godzinne okienka, więc należy być punktualnym, by na nie zdążyć. Park zdecydowanie jest jedną z ważniejszych atrakcji, ale znajduje się poza centrum miasta, dlatego warto podjechać metrem, np. do stacji Lesseps. Kontynuując dzień z Gaudim, po wizycie w parku proponuję udać się metrem na stację Diagonal, skąd mamy już blisko do dwóch najsłynniejszych kamienic jego autorstwa: Casa Mila (La Pedrera) i Casa Batllo. Do nich wejść powinno się już udać od ręki, choć niestety ceny wejściówek powalają. Są jednak tak zjawiskowe, że trzeba je zobaczyć przynajmniej z zewnątrz, warto też wejść do środka chociaż jednej z nich. Moim osobistym faworytem, ze względu na cudowny dach, jest La Pedrera. Ale z pewnością obie są wyjątkowe. Między Parkiem Guell, a kamienicami jest spory kawałek, dlatego doradzałem metro. Jednakże między nimi znajduje się dzielnica Gracia. Nie jest szerzej znana turystom, ale ja uwielbiałem tę część miasta będąc jego mieszkańcem. Tam można zobaczyć prawdziwe życie lokalnych ludzi, wąskie uliczki, i niespieszne życie na licznych placach z pubami, kafejkami i restauracjami. Jeśli więc dysponujemy czasem, siłami w nogach i chęcią eksploracji, zamiast metra proponuję zanurzyć się w tej dzielnicy, zjeść tam lunch, wypić kawę i pobłądzić odrobinę ;)
Jeżeli na koniec tego dnia zostanie nam jeszcze trochę czasu i sił, polecam przenieść się na wieczór w okolice portu i odnaleźć bazylikę Santa Maria del Mar. Sam kościół jest dość majestatyczny, ale najciekawsze są uliczki dookoła. W nich również warto nieco pobłądzić, by odnaleźć ciekawe sklepiki, puby na wieczór, oraz muzea np. Picassa czy prekolumbijskie. Uliczki są na prawdę przyjemne i tętniące życiem nawet do późnych godzin. Jeśli nawet nie tego dnia, to polecam wybrać się tam jednego z kolejnych.

Dzień 4
Ten dzień można rozpocząć leniwym plażowaniem i dopiero po obiedzie wyruszyć na kolejną część eksploracji miasta. Tym razem kierunkiem będzie Montjuic, czyli szczyt z warownią obronną, górujący nad południową częścią miasta. Warto dostać się tam za pomocą Teleferico, czyli kolejki linowej, dzięki czemu będziemy mogli jeszcze z lotu ptaka podziwiać panoramę miasta i idealnie geometrycznie ułożone budynki, ulice i całe dzielnice. Można już przy samym porcie załapać się na pierwszą część kolejki prowadzącą nad dużą częścią miasta do połowy wzgórza. Mimo to, taki przejazd jest dość drogi i można utknąć na długi czas w ogromnej kolejce, dlatego ja polecam raczej wybrać metro do pl. Espana, spacer w kierunku stadionu Olimpijskiego i dopiero stamtąd przejechać drugą, krótszą częścią kolejki już na sam szczyt. Bilet znacznie tańszy, a widoki wciąż świetne. Na szczycie wspomniana warownia, do której można wejść za kilka euro i podziwiać widok na portową rozładownię po jednej i całe miasto po drugiej stronie. Miejsce to pełniło kiedyś rolę więzienia. Później można spacerem wrócić na placa Espana, który liczne parki i dużo zieleni uprzyjemniają. Stadion Olimpijski często jest otwarty i za darmo można rzucić okiem na obiekt z jednej z trybun.
Na samym placu znajduje się ogromny budynek, w którym mieści się Narodowe Muzeum Sztuki Katalońskiej. Przed nim, u podnóża majestatycznych schodów jest duża okrągła fontanna (Font Magica), która po zmroku zamienia się w kolorowy spektakl muzyki i wody, a tłumy ludzi oblepiają schody i murki, by siedząc podziwiać przedstawienie. Dobrze więc wrócić tam po zmroku nawet, gdy byliśmy tam wcześniej.
W oczekiwaniu na zmrok można się jeszcze przejść na Poble Espanyol, plac nieopodal, gdzie można obejrzeć pokazy flamenco, wystawy malarskie i wyroby rękodzieła. Bardzo klimatyczne miejsce, które stało się artystyczną wizytówką miasta.

Dzień 5
Mimo licznych atrakcji w mieście, dobrze jest wyruszyć nieco poza i wybrać przynajmniej jedno z dwóch, górujących nad miastem miejsc. Monsserat to benedyktyńskie sanktuarium, drugie w Hiszpanii po Santiago de Compostella miejsce pielgrzymek, podobne do naszej Częstochowy. Podróż można rozpocząć metrem z pl. Espana, a następnie zrobić sobie górski treking lub wjechać kolejką (Funicular). Opactwo położone jest w przepięknych górach, po których również gorąco polecam się przejść po zwiedzeniu samych zabudowań. Widoki zupełnie inne od tych, do których przyzwyczaiły nas nasze góry. Mówi się, że ze szczytu, najwyższego miejsca na równinie katalońskiej, widać całą Katalonię, a jedna z licznych legend mówi, że to tutaj odnaleziono świętego Graala. To bardzo ważne miejsce dla Katalończyków ze względu na ich poczucie narodowości, to tutaj mogli zawsze liczyć na schronienie w czasach prześladowań. Muzeum może pochwalić się imponującymi zbiorami malarstwa.
Tibidabo, to drugi z proponowanych kierunków. Bliżej centrum i górujący nad całym miastem zapewnia też wspaniały widok na nie. Na szczycie znajduje się robiący wrażenie, strzelisty i dwupoziomowy kościół. W pobliżu znajduje się park rozrywki, z charakterystycznym kołem diabelskiego młyna, oraz wieża telekomunikacyjna i widokowa zarazem. Dotrzeć można na miejsce kolejkami (Funicular), pierwszymi tego typu w Katalonii, w drodze powrotnej fajnie jest zrobić sobie dłuższy spacer do przedmieść miasta, bądź pobliskich wiosek. Sam kościół (wygooglajcie sobie zdjęcia), ale i widoki z góry warte są tego, by wybrać się w to miejsce. Jeśli wybrać musicie między Monsserat, a Tibidabo przy ograniczonym czasie, to nie zazdroszczę wyboru ;)

Dzień 6
Czas ruszyć nieco dalej od Barcelony. Celem Figueres. Jest co prawda możliwość dotarcia tam komunikacją publiczną, jednak zdecydowanie lepiej na ten jeden dzień wypożyczyć samochód. Miasteczko leży 140km na północ od Barcelony, a warto się do niego wybrać ze względu na Salvadora Dali, który w Figueres się urodził i zmarł, a teraz jest tam jego duże muzeum wraz z teatrem - jedno z najbardziej osobliwych i najciekawszych, jakie w życiu widziałem. Nie jestem fanem takich miejsc, ale to zdecydowanie warto odwiedzić! Już sam budynek jest bardzo ekstrawagancki. Tuż obok głównego muzeum znajduje się drugie, mniejsze, w którym zobaczymy jedynie biżuterię zaprojektowaną i wykonaną przez Dali'ego (w dużej części mechaniczną). Fascynujące i futurystyczne rzeczy, bardzo przypadły mi do gustu.
Mając już do dyspozycji samochód warto rozejrzeć się po okolicy. Można np. udać się do Cadaques, nadmorskiego, pięknie położonego miasteczka rybackiego w pobliżu granicy z Francją. W miasteczku swój dom również posiadał Dali i ponoć można go odwiedzać. Ale bywały tam również inne słynne osobistości, jak Picasso, Joan Miro, czy Walt Disney. Polecam przede wszystkim jednak malownicze widoki małego, nadmorskiego miasteczka.
Opisany w tym punkcie dzień spędziłem kilka lat lemu, dlatego polecam wpleść go w swój plan. Tym razem jednak niestety nie udało nam się tego w ten sposób zorganizować (mając kłopoty z niewłaściwą kartą bankową do wynajęcia samochodu - być może jest to temat na poradę w innym poście ;) ). W ramach alternatywy wsiedliśmy w (jeden z wielu każdego dnia) pociąg na Estacio Sants w kierunku Tarragony. Tarragona to mniejsze, ale bogate w starożytne ruiny miasteczko. Istnieje od głębokiej starożytności i miało bardzo burzliwą historię przechodząc z rąk do rąk, między innymi Maurów, Wizygotów, Rzymian i Anglików. Głównie dzięki rzymskim ruinom i koloseum znajduje się na liście UNESCO. A ponieważ Tarragona jest miastem nadmorskim, wszystko położone jest z widokiem na wybrzeże w tle. Bliskość Barcelony (100km) sprawia, że mimo wszystko niewielu można tu spotkać turystów, nawet w szczycie sezonu. Dzięki temu można się cieszyć niemal pustą, a ładniejszą plażą. Na głównej ulicy miasta odnajdziemy pomnik ukazujący ludzi budujących ludzką wieżę podtrzymujących się nawzajem. Upamiętnia to konkurs, który odbywa się tam co 2 lata. Tradycja budowania takich wież, Castellls, to typowe katalońskie święto, które odbywa się na przełomie września i października.

Dzień 7
Ostatni dzień uzależniony jest od tego, czy już wtedy ma się lot powrotny i ewentualnie o której. Można spędzić dzień już zupełnie leniwie i na spokojnie, plażując lub spacerując, robiąc małe zakupy pamiątek. Można też zdecydować się jeszcze na pełne, intensywne zwiedzanie jeśli jest na to czas. Zostawiając sobie np. na ten dzień jedno z najważniejszych miejsc dla każdego Katalończyka - Camp Nou. Tak, stadion FC Barcelony, który jest nie tylko areną sportową, ale również miejscem patriotycznym, gdzie zawsze wyrażano swoją przynależność narodowościową i polityczną, nawet w czasach ucisku. Narodowe barwy Katalonii miksują się tam z barwami klubowymi tak mocno i na każdy sposób, że czasem trudno odróżnić je od siebie. Ludzie przychodzą tam nie tylko, by oglądać mecze, ale również by rozmawiać o polityce, by śpiewać hymny i pieśni patriotyczne, by poczuć niezależność od Hiszpanii oraz nierzadko - by ją pokonać. Jednocześnie obejrzeć można na murawie zawsze jednych z najlepszych piłkarzy świata na największym europejskim stadionie (i drugim na świecie po brazylijskiej Marakanie). Bardzo ciekawe dla kibica piłki i dobrze wyposażone jest również klubowe muzeum, a trasa zwiedzania prowadzi nas również do szatni, na trybuny, murawę, a nawet do klubowej kaplicy. Dla wielu zwiedzających ten punkt będzie pewnie jednym z głównych całego wyjazdu i pod wieloma względami trudno się temu dziwić. Mimo, że komercyjne, to jedno z najbardziej katalońskich miejsc w całej Katalonii...

Taki intensywny tydzień powinien zaspokoić regularnego zwiedzającego. Fanatykowi wystaw, galerii i muzeów z pewnością to nie wystarczy i będzie musiał spędzić dodatkowy tydzień w kolejkach do tych miejsc. ;] Również doradzam dodatkowy tydzień komuś, kto chce bardziej zapoznać się z Katalonią, z mniejszymi miasteczkami, pięknym wybrzeżem, Ebrem (możliwe spływy kajakowe) i lokalnymi winiarniami. Również okoliczne góry warte są eksploracji, no i samo miasto posiadające jeszcze wiele ciekawych zakamarków. Po prostu enjoy każdą chwilę w jednym z najbardziej soczystych turystycznie miast świata. :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu