Co tu robić na wakacjach?

Słyszeliśmy przed wyjazdem od znajomych, że na Malediwach jest... nudno, więc warto zabrać ze sobą książki, a po tygodniu i tak wrócimy znudzeni leżeniem na piasku maksymalnie. Najwyraźniej my nie potrafimy się nudzić na wakacjach, ale też ilość możliwych aktywności jest taka, że trudno nam dziś zrozumieć tą zasłyszaną opinię. W 8 dniach zabrakło nam czasu jedynie... na leniwy wypoczynek i nudę. :)

Nasz hotel został wyceniony na 3 gwiazdki (chciałbym zawsze w takich warunkach mieszkać), więc dobrze było zobaczyć jeszcze bardziej luksusowe miejsca. 2 dni poświęciliśmy właśnie tym celom. Najpierw wybraliśmy się do hotelu w pobliżu lotniska, gdzie przede wszystkim widać było, że to jeszcze nie sezon. Duże, otwarte lobby, kompleks połączonych basenów, długie, piaszczyste alejki wzdłuż plaży wypełnione hamakami, łóżkami i leżakami, a to wszystko niemal całkowicie wyludnione i do naszej dyspozycji. Mimo, że nie byliśmy gośćmi tego hotelu, większość zgadza się na korzystanie ze swoich terenów w zamian za szansę, że zjemy tam obiad, czy zamówimy kilka
drinków. Zawsze to dla nich zarobek. (A propos alkoholu. W tym kraju mamy prohibicję, więc nie jest on publicznie dostępny. Można go dostać jedynie w resortach i lepszych hotelach.)
Innego dnia wybraliśmy się łodzią motorową do resortu położonego na osobnej wyspie, po drugiej stronie Atolu. Tam poziom luksusu już zupełnie sięgał zenitu. Ogromny kompleks na wielkiej przestrzeni, z najdłuższym wybrzeżem na całych Malediwach. Goście mieszkają we własnych, prywatnych domkach, z jednej strony tuż przy plaży, z drugiej ukrytymi pięknie w gęstej zieleni. Mają więc tam dużo prywatności. Najwyraźniej jest ona dla nich tak ważna, że właściwie niemal nie wychodzą poza domki. Zatem mimo, że tutaj turystów nie brakuje (zwłaszcza chińskich), to ogromna i długa plaża oraz większość wspólnych przestrzeni są zupełnie puste i niewykorzystane... To aż trudne do uwierzenia, ale nigdzie jeszcze nie widziałem tak rajskich plaż, jednocześnie tak bezludnych. Jedynie wspólny basen był w godzinach popołudniowych wypełniony chińskimi i hinduskimi turystami. Po całej wyspie można się poruszać darmowymi meleksami, zamawianymi jak taksówki. Czyż nie fajnie? :)

W jedyny deszczowy i tak pochmurny dzień również nie traciliśmy czasu i do południa wybraliśmy się na oglądanie delfinów. Dostaliśmy cynk od lokalnych rybaków, że były widziane w pobliżu. Myśleliśmy, że zobaczymy ich kilka, gdzieś na horyzoncie. Najśmielsze oczekiwania przerosło to, czego doświadczyliśmy :) Ogromne ławice delfinów wyskakujące nam tuż przed dziobem łodzi, bawiące się na naszych oczach i ścigające się z naszą łodzią. Wyskakiwały wokół nas jakby popisując się i chcąc sprawdzić, czy są szybsze niż łódź. Niesamowitym przeżyciem było słyszeć ich "rozmówki" na żywo...

Dwa dni poświęciliśmy na nurkowanie. Pierwsze nie przyniosło wielkich emocji poza tym, że to zawsze jest fajne przeżycie. Ale drugie było jednym z najlepszych nurkowań w moim życiu. Dowiedziałem się, że istnieje miejsce, gdzie na 90% można zobaczyć manty. Te wielkie, majestatyczne, morskie diabły zobaczyć na własne oczy i być z nimi razem w wodzie, to jeden z powodów dlaczego warto mieć certyfikat nurkowy (choć Kaś nie ma :). Poprosiłem naszego divemastera (Rosjanina), by nas tam zabrał i popłynęliśmy łodzią do północnych granic naszego Atolu. Tam widzieliśmy kilka innych grup nurkowych, co dobrze wróżyło. W wodzie wpłynęliśmy do szerokiego wąwozu, w którym prąd był ogromnie silny, płynięcie właściwie nie było tam możliwe, trzeba było złapać się jedynie mocno skał. Niemal od razu pojawiły się te skrzydlate stworzenia i majestatycznie zawisły w toni. Były na wyciągnięcie dłoni. Pojawiły się wokół nas z każdej strony. Przejęci tym co było tak blisko, prawie nie dostrzegliśmy rekina kilka metrów przed nami. Nie był nami zupełnie zainteresowany, mimo, że my ekscytowaliśmy się jego widokiem ogromnie. Do tego, by zwariować ze szczęścia zabrakło chyba tylko czegoś tak wielkiego jak wieloryb ;)

Będąc na Malediwach mógłbym właściwie nie wychodzić z wody. Każda chwila poza nią była zmarnowana. Nawet będąc w hotelu starałem się jak najszybciej wejść w płetwy oraz maskę i wskakiwałem do wody by obserwować rafę na płyciźnie dookoła hotelu. Przez pierwsze dni wydawało się, że nic ciekawego poza kolorowymi rybkami tam nie ma. Ale gdy pod koniec pewnego dnia dwa żółwie przecięły mi drogę myślałem, że wyskoczę z wody krzycząc z radości. Wtedy spotkałem jeszcze wielką płaszczkę wygrzewającą się we "wrzącej" wodzie przy brzegu. Później spotykałem tam już żółwie codziennie.

A to nie koniec aktywności. Wypożyczonym kajakiem pływaliśmy na bezludną wyspę oraz ścigaliśmy się z pracownikami hotelu. A na rowerach przejechaliśmy blisko 30km po całym archipelagu, oglądając niemal cały Atol i drugie największe miasto Malediwów. Normalnie w tym kraju wyspy nie są ze sobą w żaden sposób połączone. Jednak na tym Atolu stacjonowały wojska brytyjskie i pozostawiły po sobie niezłą infrastrukturę. Wyspy połączone mostami to duże ułatwienie dla mieszkańców i stworzenie świetnych możliwości na łatwe zobaczenie czegoś więcej. Napotkani ludzie byli bardzo mili, uśmiechali się i machali nam.


Warto jadąc do tego kraju przyznawać się do miesiąca miodowego (może nawet gdy się go nie ma!). Tak zwani "Honeymooners" mogą liczyć na wiele darmowych dodatków. Nie tylko przystrojenie łóżka na powitanie, ale często darmowa, romantyczna kolacja na plaży z na prawdę interesującym menu. Oferta różni się w zależności od hotelu, ale to zawsze miły i wartościowy dodatek.
A propos jedzenia. Nasz hotel sam przyznawał się, że nie ma jeszcze rozbudowanego menu, ponieważ dopiero rozpoczyna swoją działalność i nie ma jeszcze wielu klientów. Choć starali się jak mogli i śniadania były całkiem różnorodne i smaczne. Na naszą kolację gratisową również postarali się bardzo. Natomiast znaleźliśmy w pobliżu fantastyczną restaurację. W cenie 4-5$ jedliśmy ogromną porcję do wyboru kuchni lokalnej, rybę rafową, owoce morza, kuchni tajskiej, orientalnej, czy nawet włoskiej. Cokolwiek nie wybraliśmy, a jadaliśmy tam często, wszystko było doskonałe! To było imponujące, że tak mała restauracyjka, w zabitej dechami wioseczce, gdzieś na końcu świata serwuje tak dobre żarcie...


Nie lubię mówić o kosztach, które ponosimy na podróże, ale jednocześnie zawsze staram się Wam przybliżyć, czy dane miejsce należy do tych droższych, czy tańszych. Ujmijmy to tym razem w ten sposób. Zazwyczaj ludzie wybierając się na Malediwy, decydują się na pełny pakiet, jadąc na wyspę resort i nawet nie szukają przygód poza ich hotelem. Takie rozwiązanie może być bardzo drogie, lub... umiarkowanie drogie. W naszym przypadku, cena "umiarkowanie drogiego" pakietu dla jednej osoby wystarczyła na nas dwoje, wraz z przelotem i wszystkimi atrakcjami, na jakie się zdecydowaliśmy. Wliczając w to nurkowanie 2 razy, delfiny, kajaki i wypożyczenie rowerów. Zwykle takie rzeczy stanowią koszt dodatkowy, a pojęcie "all inclusive" tyczy się jedynie posiłków i (nie zawsze) alkoholu. Jak widać, opłaca się organizować wyjazdy samodzielnie i płacić za rzeczy, za które chce się płacić, mając jednocześnie bardzo interesujące i aktywne wakacje.
Z pewnością są momenty w roku, gdy trudno wynegocjować na Malediwach niższe ceny. Są to okresy świąteczne, oraz styczeń i luty, czyli czas, gdy jest tam najlepsza pogoda, a zachodni turyści mają wolne i szukają miejsc na urlop.
Jadąc tam, najlepiej zaopatrzyć się w amerykańskie dolary i płacić za wszystko gotówką. Unikamy w ten sposób przewalutowania na karcie, które byłoby bardzo niekorzystne. Właściwie w każdym hotelu możemy wymienić dolary na lokalną walutę, jeśli ją potrzebujemy, po całkiem fair kursie. 1$ to około 15,30rufiya, a 1PLN = 4,30rufiya. Jeżeli jednak wyjdziemy z hotelu i chcemy płacić dolarami w lokalnej restauracji, kawiarni, czy sklepie, możemy napotkać problem z przyjmowaniem dolarów o niższym nominale niż 10$. Być może lokalsi mają później kłopot, by gdzieś wymienić drobne pieniądze na własną walutę. Nie ma jednak kłopotów ze znalezieniem cen w dolarach w menu lub by uzyskać taką informację od sprzedawcy. Resztę w takim przypadku zawsze już dostaniemy w walucie lokalnej, ale po całkiem przyzwoitym kursie.
Są rzeczy, na których wręcz nie wolno oszczędzać na takich wakacjach, drink w resorcie kosztuje, nurkowanie może być przygodą życia, a spać warto w dobrych warunkach mając hotelową plażę do dyspozycji. Ale jak już wspominałem, bardzo dobre jedzenie może być nadspodziewanie tanie, a fantastyczny snorkeling jest zupełnie darmowy jeśli zabierzemy własny sprzęt.

Nie ma też żadnych obaw o bezpieczeństwo, nawet gdy obcujemy z lokalsami. Są miejsca na świecie, gdzie wyjazd i organizacja wszystkiego stanowi pewien wysiłek oraz takie, gdzie wszystko jest niemal dziecinnie proste. Malediwy należą do tej drugiej kategorii. Warto zaplanować możliwie dużo przed wyjazdem i dogadać to mailowo z hotelem, co zapewni nam przegląd kosztów. Ale nie ma się co obawiać samodzielnej organizacji takich wakacji w tym prawdziwym raju! :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu