Majowie i cenoty

Jesteśmy w Meksyku już od tygodnia. Ostatnie dni były bardzo intensywne. Trzeba się było odkleić od wybrzeża na chwilę i skręcić wewnątrz lądu.

Z siedmiu cudów świata jeden znajduje się w Meksyku. To ruiny Majów, Chichen Itza, a zwłaszcza główna piramida, która jest świetnie zachowana. Całość ruin nie zajmuje jakiegoś wielkiego obszaru, więc można je zwiedzić dość szybko. Dlatego polecam zrobić to w godzinach popołudniowych. Nie ma żadnego limitu zwiedzających, więc gdy te wszystkie grupy z odleglejszych resortów i hoteli wylewają się wokół ruin rano, po wykupieniu drogiej wycieczki, wtedy zwiedzanie może być udręką. W sezonie przyjeżdża tam nawet 30 tyś. osób dziennie(!). Tymczasem popołudniowe słońce daje lepszy klimat na zdjęciach i nie ma już takich tłumów :)
Z 7 cudów świata razem zwiedziliśmy już 6 (indywidualnie po 5) i wizytę w każdym zorganizowaliśmy sobie sami, bez biur, pośredników i unikając większych kosztów. I jesteśmy z tego na prawdę dumni. Wystarczyło dojechać autobusem do Pisté, małej miejscowości, za niewielką stosunkowo kwotę, a bilet do Chichen to zaledwie 40zł na osobę. Zabytki w Meksyku generalnie nie są drogie, a ten jest oczywiście najbardziej znany, zatem i najdroższy. Zwykle 15-20zł wystarcza, by cieszyć ruinami, czy cenotami.
Nasz odbiór natomiast jest taki, że... trochę nas dziwi, że to miejsce jest na liście cudów świata. Świadomość, że żyli tam Majowie jest fajna, piramida w dobrym stanie, ale miejsce aż takiego wrażenia nie robi, a do Machu to w ogóle mu daleko. Sądząc, na razie, po zdjęciach istnieją ruiny w tych rejonach, które bardziej na to zasługują. Przede wszystkim patrząc na ich piramidy nie masz tej samej myśli co przy innych piramidach: "jak oni to w tamtych czasach zbudowali?!".

A propos wspomnianych cenotów. Na całym Jukatanie jest ich około 1300 i to wyłącznie dzięki nim mogło na tym obszarze istnieć życie w dawnych czasach. Było to jedyne źródło słodkiej wody na całym półwyspie, na którym nie ma żadnej rzeki. Cenoty, to wodne, naturalne "studnie", najczęściej usytuowane w półotwartych jaskiniach. Najpopularniejsza, w ktorej można pływać, to Ik Kil z racji bliskości do Chichen. To miejsce najlepiej odwiedzać rano, bo grupy zorganizowane jadą tam po zwiedzaniu ruin. Miejsce jest absolutnie niesamowite! Jaskinia, zwisające liany i woda wyglądają jak z innej planety. Wiedzieliśmy już, że to nie będą ostatnie odwiedzone cenoty...

Zatem pojechaliśmy od razu do Valladolid,
przyjemnego, kolonialnego miasteczka, gdzie w hostelu wynajęliśmy rowery. 8km w jedną stronę znajdują się dwie, ładne cenoty; Samula oraz Xkeken. Następnego dnia rano natomiast z drugiej strony miasta pojechaliśmy do Suytun, kolejnych dwóch cenot, które były wprost boskie. Zasiedzieliśmy się tam trochę podziwiając miejsce i gadając z napotkaną parą. On polskiego pochodzenia, ale całe życie mieszkał w USA, ona
Kalifornijka z wyglądem Hawajki. Od 9 miesięcy podróżują jadąc własnym autem z Alaski do Patagonii(!)...

Następnie mały przystanek na zwiedzanie w Coba, gdzie w dżungli, na sporym obszarze rozrzucone są ruiny wraz z najwyższą piramidą na terenie Meksyku. Nie jest tak dobrze zachowana jak Chichen, ale
tutaj za to wszystko można dotknąć, podejść blisko, a na samą piramidę nawet wejść. To jest coś :)

Tego samego dnia dotarliśmy do Tulum, czyli znów na wybrzeże. Znajdują się tu ruiny jedynego nadmorskiego miasta starożytnych indian. Niby nic wielkiego, ale na żywo zrobiło to lepsze wrażenie, niż na zdjęciach. W ładnej parko-dżunglii jest całkiem sporo pozostałości zabudowań, otoczonych tropikalną roślinnością.
Dookoła roślinności natomiast pełno jest biegających, wielkich iguan. Wygrzewają się na słońcu i pozują do zdjęć :)
Jutro jeszcze jedno miejsce, złapanie oddechu i jedziemy do kolejnego kraju :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu