Skarby Jordanii

Jordania byłaby pewnie tylko tajemniczą, arabską plamką na mapie, gdyby nie kolejny z siedmiu cudów świata – Petra. Planowałem ten kierunek już na wcześniejsze miesiące, ale Ryanair postanowił latać tam jedynie w sezonie zimowym. Są już możliwe loty do Ammanu, stolicy Jordanii. Ale chcąc pokonywać mniejsze odległości lądem i zażyć kąpieli w morzu czerwonym lepiej obrać kierunek izraelskiego Eilatu.

Trzeba wiedzieć, że lotnisko Ovda, to nie jest to w centrum miasta, a oddalone o pół godziny drogi na północ. Za taksówkę na granicę z Jordanią trzeba było zapłacić aż 50€, ale byliśmy przyparci do muru mając niewiele czasu do zamknięcia granicy. Alternatywą byłby autobus do Eilat i taksówka lub inny autobus stamtąd. Z Eilat na granicę jest zaledwie kilka kilometrów.

Na granicy wszystko trwa dość wolno, trzeba zaliczyć wiele okienek. Opłata wyjazdowa z Izraela to 100szekli (ok 100zł i można płacić kartą) od osoby i kolejne 5 za wniosek (na wniosku może być kilka osób, więc przy grupach warto o to poprosić). Wiza do Jordanii na miesiąc jest darmowa jeżeli przyjeżdżamy na więcej niż 2 dni. Walutę jordańską można kupić już po izraelskiej stronie, jednak kurs jest kiepski (1$ = 0,6JD, dinar). Znacznie lepiej wymienić walutę w małym kantorze już na granicy po jordańskiej stronie, na przeciwko kanciapy, w której wypełnia się wniosek o wizę. Tam 1$ to już 0,68JD. Koniecznie na tym etapie trzeba mieć gotówkę, by zapłacić za taksówkę, ponieważ zabronione jest poruszanie się w strefie przygranicznej w inny sposób. Na szczęście ceny, jak na wielu trasach, są z góry ustalone i tak do centrum Akaby dostaniemy się za 11JD. Targowanie się z taksówkarzami nie przynosi efektów. W samej Akabie znajdziemy kantory z jeszcze lepszym kursem: 1$ = 0,7JD. Zatem w przeliczeniu „na nasze” 1JD = 5,40zł. Już na tej podstawie widać jak silną dysponują walutą.

Nasz widok z tarasu w Tala Bay
Zatrzymaliśmy się w apartamencie znalezionym na AirBnB, położonym w zamkniętym resorcie – Tala Bay. Wewnątrz mieszczą się też ekskluzywne hotele i drogie butiki, ale dzięki temu, mamy dostęp do prywatnej plaży dla turystów, gdzie nie obowiązują lokalne prawa co do ubioru. Ponoć jest to najbardziej ekskluzywny resort w Jordanii, choć standardem trafia w mojej opinii w może mocne 3 gwiazdki. Plaża w większości ma rudawy piasek i kamienie przy wejściu do wody. Za to niemal przy brzegu mamy niewielką rafę do snorkelingu.

Sama Akaba jest miastem zupełnie bez wyrazu. Sporo sklepów z pamiątkami i badziewiem, restauracji z tym samym, mało urozmaiconym menu i miejsc z herbatą. Generalnie mieszkając w resorcie poza miastem zupełnie niczego nie tracimy, a zyskujemy prywatność i zachodnie standardy. Niby dojazdy wszędzie kosztują więcej, ale można je sobie organizować bezpośrednio z resortu, więc nie ma większej różnicy. Przy dojeździe do samej Akaby można korzystać z publicznych busów, zatrzymując je machaniem, które jeżdżą o nieokreślonej porze, choć na oko dość często. Kosztuje to 1 dinara i wielu lokalsów próbuje wmawiać, że tego transportu wcale nie ma, lub jeździ raz na godzinę, by naciągnąć turystę na taxi za 10JD.

Celem numer jeden wyjazdu była oczywiście Petra. Udało nam się zorganizować u przewoźnika JETT prywatnego busika dla całej naszej grupy 8 osób. Cenowo mają to tak przekalkulowane, że jadąc taksówkami, rozłożonymi na 4 osoby w aucie, wyszłoby nam bardzo podobnie (50JD/auto) i na większości tras jest tak samo. Nie ma więc większego sensu nastawiać się jedynie na transport publiczny gdy jest grupa 4 osób lub wielokrotność, bo stracimy jedynie na czasie.
Petra położona jest na tak olbrzymim obszarze, że jeżeli ktoś lubi górskie trekingi i chce zobaczyć więcej, niż tylko główną fasadę skarbca, to będzie miał tam co robić. Lepszym pomysłem jest wtedy bilet dwudniowy (55JD, zamiast 50JD za 1 dzień). Trasy trekkingowe są trochę słabo oznakowane i idąc po mniej popularnych można zabłądzić. Niemniej jeżeli komuś spodobają się te góry, to nie będzie zawiedziony. Do tego piękny wąwóz z bajecznymi skałami piaskowca na wejściu wygląda wspaniale (jak wąwóz Antylopy). A same ruiny? Niesamowite, że ktoś tu mieszkał i wykuł takie giganty w skale, a następnie skutecznie odpierał przez wieki najazdy ówczesnych światowych potęg. Ale poza tym do zobaczenia jest na prawdę mało, zwłaszcza jak na tak wielki obszar. Może dlatego trochę to wrażenie się rozmywa. Na mnie nie wywarło to wrażenia godnego 7 cudów świata. A już całkowicie nie polecam zwiedzania nocnego (17JD, możliwe tylko w Pn, Śr, Cz). Nie wygląda ono zupełnie jak w folderach, czy zdjęciach i filmach w Internecie. Lampiony nie dają wcale tyle ciepłego światła więc prawie godzinę siedzi się w ciemnościach słuchając z początku dźwięków fujarki i arabskiego zawodzenia. W końcu jest wykrzyczana jakaś historia miejsca i zapala się obrzydliwie fioletowe światło na fasadę. Czemu taki kolor? Allah raczy wiedzieć...
Mimo wszystko księżycowy krajobraz tych gór, przestrzenie i możliwości spacerowe mogą się podobać aktywnym.

Drugą największą atrakcją Jordanii jest pustynia Wadi Rum. Udało się znaleźć wygodny pakiet z transportem z naszego resortu na miejsce, nocleg, wyżywienie, obwiezienie jeepem po pustyni, ognisko na wydmach i powrót kolejnego ranka w przyzwoitej cenie. Biuro podróży działające pod Rosjan okazało się dobrym wyborem ;)

Gdy czytałem w Internecie, że jest to najpiękniejsza pustynna dolina na świecie, to patrzyłem na to z przymrużeniem oka. Jednak widoki, które nas tam zastały zaskoczyły mnie totalnie swoim urokiem. Skały, czerwonawy piasek podsycany jeszcze mocno słońcem, bezkresne równiny i wydmy, widok jadących z oddali jeepów lub, jeszcze efektowniej, karawan na wielbłądach daje wprost obłędny obraz. Na licznych postojach dostaje się słodką, beduińską herbatę oraz można zakupić beduińskie rękodzieło, perfumy, kosmetyki i mieszanki ziół lub przypraw. Objazdowka kończy się zachodem słońca, a w miejscu, w którym je podziwialiśmy był właśnie kręcony amerykański film, który zadebiutuje za rok w grudniu. Spóźniliśmy się o jeden dzień, by spotkać Willa Smitha... ;]
Po ogromnej kolacji, która zawierała nawet wędzone pod ziemią mięso, mieliśmy próbkę beduinskiego tańca (jak dla mnie dyskotekowego), a następnie herbatkę przy ognisku na wydmach, gdzie można było podziwiać gwieździste niebo. Noce na pustyni są zimne i tak temperatura w naszym przypadku spadła z 25 w dzień na 12 w nocy. Rozpoczyna się właśnie ich zima, więc z pewnością będzie w kolejnych miesiącach jeszcze zimniej, a już nie łatwo było przetrwać tę noc w dziurawym namiocie pod jednym kocem. Kolejnego ranka, po śniadaniu, wróciliśmy prosto do Akaby, by cieszyć się ostatnim dniem na plaży i rafą w wodzie. Trzeba przyznać, że mimo upalnych dni w Akabie (ponad 30 stopni) temperatura wody była nieco poniżej „przyjemności”.

Jedzenie w Jordanii do największych atrakcji tego kraju nie należy. Mięso w najprostszym wydaniu (głównie drób), ryż lub frytki, niewiele warzyw. Jako przystawka (często darmowa) chlebki a'la naan i hummus, który akurat czasem był obłędny, ale trzeba go na prawdę lubić, by nie przejadł się już pierwszego dnia. Trochę ciekawiej prezentują się ich zupy, pomidorowa, z ciecierzycy i inne, ale zawsze bardzo mocno i ciekawie przyprawione, choćby kolendrą, czy kardamonem. Można też oczywiście znaleźć kebaba, czy falafela. Ceny nie są wygórowane i przynajmniej to jest zaletą.

Ogromnym, pozytywnym zaskoczeniem są ludzie. Mniej jak na Arabów nachalni, mili, otwarci i pomocni. Nawet kierowcy taksówek, widząc, że nie godzimy się na ich cenę, pomagali czasem radą jak znaleźć tańszy transport. Sprawiało to bardzo fajne wrażenie, zwłaszcza w kontraście do napotykanych w obie strony między granicą, a lotniskiem Izraelitów. I zupełnie nie chodzi jedynie o ich (zbyt) duże środki ostrożności...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu