Po mocno przespanej nocy wstaliśmy o 4 rano (tak Karol, wstajemy tu regularnie przed 7 ;)), by po 5 wyruszyć pieszo w kierunku Machu Picchu. Istnieje opcja autobusu, ale co to za frajda? Pogoda trochę nas niepokoiła, było mocno pochmurnie, ale póki co nie padało. Szliśmy jakiś odcinek wzdłuż rzeki, a następnie przez most i już tylko w górę. Niecałe 2km po stromych schodach otoczonych dżunglą. Raz po raz ukazywały nam się niesamowite widoki spomiędzy drzew, grających ze sobą gór i chmur. Gdy dotarliśmy na miejsce, złapaliśmy oddech i dostaliśmy mapkę Machu, to dopiero zdaliśmy sobie sprawę z tego jak to miejsce jest ogromne. Wspinaliśmy się dalej w kierunku pierwszych ruin, które w zupełnie magiczny sposób to odkrywały, to zasłaniały przed nami chmury. Gdy weszliśmy na jakiś pierwszy taras, z którego rozpościera się widok na płaskowyż z ruinami, mimo że widok jeszcze nie był kompletny, to już oniemieliśmy! To zdecydowanie najwspanialsza rzecz, jaką widzieliśmy w życiu... Baliśmy
Komentarze
Prześlij komentarz