Spokojne ostatki

Nowy tydzień, ostatni na naszej drodze, mimo że wciąż spędzany w Buenos, musiał się rozpocząć od poszukiwań nowego kąta do spania. Po małym zawodzie na CS'ie z pomocą przyszedł nam ośrodek buddyjski, podobnie jak pierwszej nocy naszej podróży. Mimo trwającego właśnie kursu z podróżującym nauczycielem i bardzo ruchliwego ośrodka, niezmiernie gościnni przyjaciele zaoferowali możliwość zostania tam nawet i do dnia naszego wyjazdu. Wykorzystaliśmy ich wygodne materace jednak tylko przez 3 noce, przy okazji nadrabiając zaległości w medytacji...

Zwiedzania już tak wiele nam nie pozostało, intensywny pierwszy tydzień zaowocował tym, że ostatnie chwile mogły być wolniejsze, spacerowe i... zakupowe. ;) Skupiliśmy się głównie na najbliższych dzielnicach; Palermo - które jest bogatą, urokliwą dzielnicą z restauracjami, pubami i artystycznymi sklepami, Belgrano wraz z chińską dzielnicą i ich restauracjami. W pierwszym tygodniu trafiliśmy tam akurat na chiński Nowy Rok. Na spokojnie odwiedzaliśmy też ponownie kolorową La Bocę i San Telmo.

Czas najwyższy był, by pozbyć się wszelkiej maści waluty, która nam jeszcze pozostała. Okazało się, że znalezienie z prawdziwego zdarzenia kantoru, to tutaj nie lada wyzwanie. W teorii banki mają przyjmować obce waluty, w rzeczywistości jednak poza dolarami i euro nie jest tak kolorowo. Problem był ze sprzedażą waluty ich najbliższych sąsiadów - Urugwaju. W centrum funkcjonuje jednak coś, co nazywają lokalnie "blue market" (choć z powodzeniem można by to nazwać czarnym rynkiem). Na głównych ulicach spotkać można mnóstwo naganiaczy, którzy drą się na pełny regulator "cambio dolar". Co ciekawe oni nie są "kantorami", a dopiero prowadzą zainteresowanego w różne miejsca, gdzie takie ukryte kantory funkcjonują. Najczęściej są to uliczne kioski ruchu, oblepione prasą z zewnątrz, a w środku siedzi facet z kalkulatorem, czekający na klienta nieznającego obowiązujących kursów. Z jednym z takich przewodników po kantorach trafiliśmy nawet do prawdziwej pralni, gdzie pojęcie pralni brudnych pieniędzy nabrało rzeczywistego sensu... :)

Sprzedaż tego nieszczęsnego pesos urugwajskiego było na prawdę wyzwaniem. Większość ze spotkanych panów businessmanów nawet nie wiedziała jaki powinien być kurs tej waluty, a Ci, co wiedzieli starali się nas mocno oskubać. Wyliczyłem jednak wartość tego, co mieliśmy wg kursów kilku walut i chciałem powalczyć o jednak godny kurs. Gdy powoli zacząłem tracić nadzieję, że ma to sens, usłyszał nas na ulicy pewien przechodzień, który okazał się mieć rodzinę w Urugwaju i mając ich wkrótce odwiedzić chciał odkupić od nas wszystko po takiej cenie, jakiej oczekiwaliśmy... Ha, czyli jednak wcale nie była z kosmosu! :)

Temat finansów to w ogóle w Argentynie bardzo ciężki temat. Kryzys gospodarczy trapi ich nieustannie, niemal od zawsze. Słyszeliśmy historię, że w latach '90 inflacja była tak galopująca, że ceny zmieniały się znacząco z minuty na minutę. Ludzie wchodzili do sklepu i cena artykułu wziętego z półki była już zupełnie inna w momencie dotarcia do kasy, by zapłacić. Dochodziło do tego, że nie miało sensu przyklejanie metek z cenami, a jedynie krzyczało się je na cały sklep. Ludzie kupowali rzeczy niepotrzebne, na zapas, bo wiedzieli, że za kilka dni ceny poszybują tak wysoko, że nie będzie ich już na to stać. Rząd w końcu chciał zastopować tę sytuację. Nastąpiło więc wyprzedanie wszystkich państwowych firm, by załatać dziurę budżetową i ustalono sztywny kurs waluty w stosunku do dolara z nadzieją, że sytuacja się ustabilizuje. To się jednak nie udało do końca. Rzeczywista wartość waluty zaczęła jednak tracić do dolara, a zachodni kapitał, który wykupił państwowe firmy zaczął wyprowadzać z kraju zyski w dolarach po ustalonej na sztywno cenie. Banki były zobligowane do zachowania sztywnego kursu, a po jakimś czasie stały się niewypłacalne. To wywołało, słynne na początku XXIw, bankructwo Argentyny, o którym wszyscy słyszeliśmy.

A teraz? Wcale nie jest dużo lepiej. Inflacja wciąż istnieje i jest odczuwalna. Nawet my mogliśmy ją zaobserwować. W momencie naszego przyjazdu do Argentyny 1zł wart był niecałe 3,20 pesos. W momencie wyjazdu było to już ponad 3,70 pesos. W tym tempie daje to inflację prawie 200% rocznie! Jednocześnie banknot o najwyższym nominale to 100pesos o wartości ok. 7 dolarów. Nie trudno się więc domyślić, że stale trzeba mieć przy sobie gruby plik banknotów, by kupić cokolwiek, a każda wizyta w bankomacie uszczupla jego zasoby tak bardzo, że po wizycie kilku - kilkunastu osób bankomat świeci pustką. W czasie weekendów, lub przedłużających się świąt stanowi to poważny problem dla wszystkich. Natomiast państwo nie nadąża z produkcją tych pieniędzy, by zaspokoić zapotrzebowanie. Zwrócono się więc z prośbą o pomoc do Brazylii, która oczywiście za niemałą opłatą zgodziła się pomóc. Jednocześnie okazało się, że Brazylia nie jest w stanie technicznie drukować argentyńskich pesos dokładnie zgodnie z ich wzorem, przez co w obiegu aktualnie są aż cztery różne wersje legalnych banknotów. Nie brak również podróbek, na które trzeba bardzo mocno uważać. Większość jest tak słabej jakości, że nawet laik może je odróżnić, jednak wciąż nie brakuje ich w obiegu.

Na ostatnie dwa dni znów wróciliśmy na coucha, przyjął nas Luis, który miał bardzo przytulne mieszkanko w Palermo. W dzień mogliśmy tam nieco odpocząć i przeorganizować z rzeczami przed powrotem, wieczorami natomiast zabierał nas wraz ze swoją dziewczyną na dobre jedzenie i zwiedzanie miasta nocą... Co jednak najważniejsze, zaoferował podwiezienie autem w dzień odlotu na samo lotnisko! Przecudowna oferta z jego strony, gdy dojazd bez auta byłby już na początek długiej, męczącej drogi powrotnej, ciężką i niewygodną przeprawą. WRACAMY!!!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu