Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2015

Sekretną doliną do Machu Picchu

Obraz
Ruszyliśmy sekretną doliną Inków w piątek z samego rana. Najpierw Pisac, gdzie oprócz ruin znajdują się pola tarasowe, na których Inkowie uprawiali kilka tysięcy różnych odmian ziemniaka i kukurydzy na niesamowitą skalę. Cała dolina różni się zresztą od widoków, jakie dotychczas mieliśmy. Jest zielono, wokół wiele źródeł i rzek, nawet otaczające dolinę góry porasta roślinność. Sama dolina sprawia wrażenie przestronnej i bardzo nam się te widoki podobają. Panuje tu lepszy klimat niż np w Cusco, więc do dziś ludzie przyjeżdżają tu na weekendy, wakacje i różne festiwale. Drugim przystankiem było Ollantaytambo. To dla Inków drugie największe miasto i ważna ze względów rolniczych osada. Tutaj niestety zwiedzanie przerwała potworna ulewa. W kilkanaście minut potoki deszczu zmoczyły wszystko, a uliczne rzeki płynęły jeszcze długo. Znaleźliśmy tani nocleg i zatrzymaliśmy się na noc. W sobotę celem było dostać się do Aguas Calientes. Oznacza to gorące źródła i rzeczywiście znajdują się t

W pępku świata jak pączkom w maśle ;)

Obraz
Ostatni dzień w Arequipie miał dać trochę wytchnienia i czasu by nacieszyć się miejscem. Kolejnej nocy siedzieliśmy już w autobusie do Cusco, by po 10h znaleźć się na miejscu. Miasto nas od razu wchłonęło swoją bajkowością. Wszelkie oczekiwania spełniły się w 100%. Cusco leży na wysokości 3300m, więc o 1000 wyżej niż Arequipa. Obawialiśmy się tego, ale najwyraźniej nasza aklimatyzacja już się dokonała, bo od początku nie czuliśmy niczego poważniejszego niż lekka zadyszka przy stromych podejściach. W reszcie cieszymy się prawdziwą inkaską Ameryką Południową, po którą przyjechaliśmy. Pierwszego dnia z poznanymi w Colca Niemcami poszliśmy na free tour po mieście. Był świetnie zorganizowany z degustacjami mięsa alpaki (trochę żylaste, ale smaczne), pisco, herbat z munii i koki, pokazem Indian i kilkoma innymi atrakcjami. Tutejsze ludy zostały podbite na ponad 300lat. A mimo to przetrwały ich języki (np. Quechua), kultura i w pewnym sensie wierzenia. Oczywiście panuje tu katolicyzm.

Przesrane

Obraz
Przybyliśmy do Arequipy. To drugie co do wielkości miasto w Peru, choć po Limie to przepaść. Zaledwie trochę większe miasto od Wrocławia. Otoczone trzema wielkimi wulkanami, nazywane jest też białym miastem ze względu na to, że wiele budynków i murów zbudowano z białego tufu wulkanicznego. Po niezbyt relaksującej, nocnej podróży autobusem czuliśmy się kiepsko, do czego dołączył jeszcze kac po urodzinowych drinkach. Tak przynajmniej myśleliśmy. Z trudem znaleźliśmy rozsądne miejsce na śniadanie, ale po nim nie poczuliśmy się wcale lepiej. Po kilku godzinach nadeszła refleksja, że mimo zaledwie 2300m, to osłabione organizmy prawdopodobnie poddały się już chorobie wysokościowej. Kaś w miarę doszła do siebie i mogła cieszyć się zwiedzaniem. Ja byłem cały dzień osłabiony i przesłaniało mi to odbiór miejsca. Ale skoro już o nim mowa, to rzeczywiście centrum miasta jest bajkowe. Wielki plac z katedrą i sukiennice dookoła, wszystko na biało, wpisane na listę UNESCO. Wyglądało to na pr

Urodzinowo

Obraz
Kto powiedział, że jak mamy lato w listopadzie, to nie da się tu jeździć na desce? Da się nie na śniegu, ale na wydmach. :) Co prawda deski nie miały porządnych wiązań i średnio trzymały się nóg, ale tym bardziej zjazdy były emocjonujące ;) Z co raz to wyższych i bardziej stromych wydm. I zupełnie niespodziewanie jeszcze większym przeżyciem niż sandboarding okazał się sam dojazd na niego. Samochód, specjalnie do tego przystosowany potrafił wjeżdżać i zjeżdżać z niemal pionowych gór piasku. Do tego nasz kierowca był zupełnie szalony, jadąc tak, że wydawało się, że bez dachowania się nie obejdzie. Spokojnie mógłby startować w Dakarze. Na koniec pobytu w bajecznej oazie spróbowaliśmy lokalnej specjalności - Pisco Sour. To mocny drink na bazie wódki Pisco, przygotowany z ubitym białkiem jajka. Zasmakowało :) Kolejnego ranka czas było ruszyć do Nasca. To niewielkie miasteczko, które każdy by pewnie omijał, gdyby nie jedna atrakcja - Nasca lines. Ogromne rysunki na ziemi i skałac

Huacachina chill :D

Obraz
Żyjemy tutaj w jakiejś dziwnej strefie czasowej. Późniejszej niż europejska, ale wcześniejszej niż lokala. I dobrze, bo mamy tu długie dni dzięki temu. Wstaliśmy o 5 rano i pojechaliśmy na dworzec, skąd liniami Cruz del Sur pojechaliśmy dalej. Nie najtaniej, ale bezpiecznie i pewnie. Staramy się mówić tylko po hiszpańsku i wszystko załatwiać tylko w tym języku. Radzimy sobie :) Po 4h dojechaliśmy do Paracas, właściwie pustynnej osady, skąd ruszają wycieczki łodziami by oglądać różne zwierzęta. O tej porze już nie planowano wypływać, więc chcąc oszczędzić czas szybko ruszyliśmy dalej. Kolejną godzinę do Ica, a następnie taksówką do Huacachiny. To miejsce jest boskie. Już w Paracas wyszło słońce, ale Huacachina to malutka oaza pośrodku pustyni, gorąca i słoneczna, otoczona ogromnymi wydmami, a w środku z małym jeziorkiem. Wokół same restauracje i hostele. Lokalną atrakcją jest sandboarding, czyli zjeżdżanie na desce jak na snowboardzie. Zamierzamy spróbować i chillujemy tu 2 d

Lima

Obraz
Lima to ogromne miasto. Szczerze mówiąc, gdyby nie Dominika, to nie wiem jak byśmy się po nim poruszali. Autobusy zatrzymują się spontanicznie na skrzyżowaniach. Ale tajemniczo nie na każdym. Brak reguł, tak jak i przystanków. :) Jest wiele mniej lub bardziej publicznych linii, ale trudno powiedzieć jaka jest ich trasa. Każdy autobus oprócz kierowcy, ma kanara, który wysiada na przystankach, krzyczy gdzie jedzie, pośpiesza wsiadających i sprzedaje bilety. Przy naszym hiszpańskim, to już zupełnie magia. W ogóle pierwsze wrażenie było podobne do Indii. Te same riksze, ten sam szalony sposób prowadzenia na milimetry i zmiany pasa. Trochę mniej klaksonów. Od pierwszego dnia zaczęliśmy zwiedzanie. Najpierw mały spacer z widokiem na ocean i lokalny targ. Słodki zapach dojrzałych owoców miesza się tu ze smrodem rozbebeszonych kurczaków, świnek morskich i innych zwierząt. Później posiedzieliśmy trochę nad oceanem. I mimo, że było bardzo pochmurnie i wydawałoby się, że słońce nam nie zagra

Bezpieczni

Wspominana Dominika pracowała w Peru i Boliwii jako przewodniczka polskich grup turystów. Zna więc to środowisko. Dostała dziś telefon od swojego kolegi po fachu, że właśnie spadł w przepaść autobus z polską wycieczka w drodze do kanionu Colca. Nie wiadomo ile osób zginęło a ile jest poszkodowanych. Wiadomo, że pilot trafił do szpitala w ciężkim stanie. Dominika została poproszona o poinformowanie ambasady. Czekamy na rozwój wypadków i kolejne informacje. W każdym razie jeśli usłyszycie w Polsce o tym wypadku, to wiedzcie, że jesteśmy bezpieczni. Choć mieliśmy ten kanion w planach na liście. Update: Zginęły 2 osoby, w tym babcia stojąca na drodze. W autobusie byli nie tylko Polacy. Lokalne media podają, że przyczyną były niesprawne hamulce.

Dzień dobry Lima

Obraz
Podróż zaczęła się długim wstępem. W czwartek skoro świt do Wawy (dzięki Karol!), tam spokojny dzień i z Modlina wieczorem samolotem do Barcelony. Mimo późnej godziny udało nam się załapać jeszcze na metro i tak dojechaliśmy do urokliwej Gracji, dzielnicy w której mieliśmy mieć nocleg w buddyjskim ośrodku. Nawet nie wiedziałem, że tak mocno już stęskniłem się za tym miastem. Powrót po 6 latach okazał się być powrotem do domu, gdzie każda ulica przypominała się jak dobra znajoma sprzed lat. Odebraliśmy klucze do Gompy w barze Elephante i... poszliśmy spać? Nic z tych rzeczy! Spacer o 2 w nocy do Sagrada Familia to był świetny pomysł. Kaś była oczarowana. Więc zupełnie nie ważne, że zostały nam 3h na sen. Gompa w Barcelonie Wstaliśmy przed 7 i mając dość czasu wyruszyliśmy na lotnisko. O tej porze jednak w metrze są potworne tłoki i dojazd nieco się wydłużył. Na lotnisku okazało się, że wylot mamy z innego terminalu i trzeba tam jeszcze dojechać autobusem. Dotarliśmy do nadania b