W pępku świata jak pączkom w maśle ;)

Ostatni dzień w Arequipie miał dać trochę wytchnienia i czasu by nacieszyć się miejscem. Kolejnej nocy siedzieliśmy już w autobusie do Cusco, by po 10h znaleźć się na miejscu. Miasto nas od razu wchłonęło swoją bajkowością. Wszelkie oczekiwania spełniły się w 100%.

Cusco leży na wysokości 3300m, więc o 1000 wyżej niż Arequipa. Obawialiśmy się tego, ale najwyraźniej nasza aklimatyzacja już się dokonała, bo od początku nie czuliśmy niczego poważniejszego niż lekka zadyszka przy stromych podejściach.

W reszcie cieszymy się prawdziwą inkaską Ameryką Południową, po którą przyjechaliśmy. Pierwszego dnia z poznanymi w Colca Niemcami poszliśmy na free tour po mieście. Był świetnie zorganizowany z degustacjami mięsa alpaki (trochę żylaste, ale smaczne), pisco, herbat z munii i koki, pokazem Indian i kilkoma innymi atrakcjami.

Tutejsze ludy zostały podbite na ponad 300lat. A mimo to przetrwały ich języki (np. Quechua), kultura i w pewnym sensie wierzenia. Oczywiście panuje tu katolicyzm. Ale wciąż wierzą w pewien rodzaj dawnych wartości, oddają hołd matce ziemi itp. Przetransformowały się symbole, sens pozostał. W Cusco znajduje się 14 świątyń katolickich. Wszystkie zbudowane przez konkwistadorów na ruinach inkaskich świątyń. W ten sposób starą religię miano zastąpić nową. A nawet do dziś niektórzy przychodzą modlić się tam nie przed ołtarzem, a kamieniem, pozostałością po wcześniejszej świątyni.

Kultura Inków istniała zaledwie 400lat. Pierwsze 200 to jednoczenie podbój plemion, ale także gromadzenie największych ówczesnych osiągnięć oraz wiedzy o astronomii, medycynie, budownictwie i rolnictwie od wcześniej istniejących ludów. To pozwoliło na szybki rozwój. Drugie 200lat to złoty okres, w czasie którego powstały najświetniejsze budowle mogące oprzeć się trzęsieniom ziemi. Ludzie mieli w bród jedzenia, żyli dostatnio, spokojnie, zdrowo i... długo, bo po 90-120lat. Nie znano pieniądza, istniał tylko handel wymienny, dlatego złoto i klejnoty, których nie brakowało, miały jedynie charakter ozdobny. To wszystko było światem ogromnie kuszącym dla konkwistadorów...

Kolejne dni dużo spacerowaliśmy po wąskich uliczkach pępka świata, jak nazywano tę stolicę Inków. Dużo oglądania lokalnych wyrobów i trochę zakupów. Bardzo przyjemny czas. Razem z dwiema Kanadyjkami poszliśmy jednego wieczora do lokalnej dyskoteki na salsę. Tańczą tu przede wszystkim liniową. Ale jak zobaczyli, że z Kasią tańczymy kubanę, zorganizowali nam nawet ruede :D Szło nam strasznie, ale zabawa była przednia. No i chyba docenili jednak Latynosi dwoje białasków na parkiecie. Pozostali turyści jedynie przyglądali się spod ścian i szybko wychodzili...

Wkurzający jest tu trochę brak koszy na śmieci i ruch na ulicach, bo często nawet po pasach przejść nie sposób. Do tego wąskie uliczki prawie bez chodnika, ale za to z pełnym ruchem samochodów. Pod takimi względami można zatęsknić za zachodnim światem.

Ale nie ma czasu na tęsknoty. Już jutro ruszamy sekretną doliną w kierunku Machu Picchu. Powinniśmy być na miejscu w niedzielę. Trzymajcie kciuki za pogodę. Mimo, że w zasadzie mamy teraz porę deszczową tutaj, to jeszcze kropli deszczu nie uświadczyliśmy. Ponoć to niespotykane. Nam to oczywiście na rękę, ale w górach pogoda zmienia się szybko, a prognozy najlepsze nie są...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu