Lima

Lima to ogromne miasto. Szczerze mówiąc, gdyby nie Dominika, to nie wiem jak byśmy się po nim poruszali. Autobusy zatrzymują się spontanicznie na skrzyżowaniach. Ale tajemniczo nie na każdym. Brak reguł, tak jak i przystanków. :) Jest wiele mniej lub bardziej publicznych linii, ale trudno powiedzieć jaka jest ich trasa. Każdy autobus oprócz kierowcy, ma kanara, który wysiada na przystankach, krzyczy gdzie jedzie, pośpiesza wsiadających i sprzedaje bilety. Przy naszym hiszpańskim, to już zupełnie magia.

W ogóle pierwsze wrażenie było podobne do Indii. Te same riksze, ten sam szalony sposób prowadzenia na milimetry i zmiany pasa. Trochę mniej klaksonów.

Od pierwszego dnia zaczęliśmy zwiedzanie. Najpierw mały spacer z widokiem na ocean i lokalny targ. Słodki zapach dojrzałych owoców miesza się tu ze smrodem rozbebeszonych kurczaków, świnek morskich i innych zwierząt. Później posiedzieliśmy trochę nad oceanem. I mimo, że było bardzo pochmurnie i wydawałoby się, że słońce nam nie zagraża, to wróciłem do domu czerwony jak Indianin. Kaś okazała się bardziej odporna.

Po południu spacerowaliśmy po Miraflores (ładna dzielnica mieszkalna) i Barranco (dzielnica artystyczna). Nam przypadła do gustu zwłaszcza Barranco, gdzie spotykało się różne koncerty, ludzi tańczących salsę na ulicy i malarzy. Zresztą latynoska muzyka jest tu wszechobecna.

Kolejnego dnia najpierw zwiedzaliśmy ścisłe centrum, duży plac z katedrą, pałacem prezydenckim i starymi zabudowaniami. Znajduje się tam też stary dworzec kolejowy wybudowany przez Ernesta Malinowskiego. To chyba najprzyjemniejsza okolica w całej Limie. Choć jednocześnie otoczona ulicami, po których niebezpiecznie jest się poruszać. Prawdopodobnie dużo bardziej niż zdawaliśmy sobie z tego sprawę, skoro nawet policjant pytany o drogę powiedział "co wy tu robicie? okradną was". Przyznam, że musi ciężko się żyć w mieście, gdzie czujesz się często zagrożony. Mąż Dominiki, Ray, miejscowy, opowiedział nam historie z bronią w roli głównej, po których włos jeży się na głowie. Ponoć Lima to najniebezpieczniejsze miejsce na naszej drodze na najbliższe 1,5 miesiąca, a może nawet całą podróż.

Wieczorem pojechaliśmy na pokaz fontann. Przypominało to trochę naszą wrocławską Pergolę. Nawet część muzyki się pokrywało. Ale cały kompleks jest bardzo ładny, zwłaszcza tunel wodny, przez który przechodzą ludzie.


Pogoda... Cóż, nie ma co narzekać gdy w Polsce deszczowe 6°. Ale mimo, że jest koło 20°, to jest stale pochmurnie, wieczorami dość chłodno i jednym słowem nie tak nam się to marzyło. Lato dopiero nadchodzi. Czytałem też, że na wysokości Limy mieszają się ciepły i zimny prąd w oceanie. Teraz już znamy skutek... Skoro więc już wszystko widzieliśmy, to czas ruszać dalej. Choć trudno nam zostawić naszą peruwiańską rodzinkę, która tak cudownie nas ugościła :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu