Przesrane


Przybyliśmy do Arequipy. To drugie co do wielkości miasto w Peru, choć po Limie to przepaść. Zaledwie trochę większe miasto od Wrocławia. Otoczone trzema wielkimi wulkanami, nazywane jest też białym miastem ze względu na to, że wiele budynków i murów zbudowano z białego tufu wulkanicznego.
Po niezbyt relaksującej, nocnej podróży autobusem czuliśmy się kiepsko, do czego dołączył jeszcze kac po urodzinowych drinkach. Tak przynajmniej myśleliśmy. Z trudem znaleźliśmy rozsądne miejsce na śniadanie, ale po nim nie poczuliśmy się wcale lepiej. Po kilku godzinach nadeszła refleksja, że mimo zaledwie 2300m, to osłabione organizmy prawdopodobnie poddały się już chorobie wysokościowej.

Kaś w miarę doszła do siebie i mogła cieszyć się zwiedzaniem. Ja byłem cały dzień osłabiony i przesłaniało mi to odbiór miejsca. Ale skoro już o nim mowa, to rzeczywiście centrum miasta jest bajkowe.

Wielki plac z katedrą i sukiennice dookoła, wszystko na biało, wpisane na listę UNESCO. Wyglądało to na prawdę super. Niedaleko od placu znajduje się klasztor Santa Catalina. Jest ogromny. Zupełnie jakby miasto w mieście. Nawet ulice wewnątrz miały swoje nazwy. Dla mnie trochę skansen ;) Ale dużo żywych kolorów pięknie grało w słońcu.

Dzień później wstaliśmy przed 3 rano by wyruszyć do kanionu Colca. To drugi największy kanion na świecie, głębszy od Gran w USA dwukrotnie(!) Dojechaliśmy do Chivay autobusem (3600mnpm) gdzie wciąż nie czułem się najlepiej. Zaczęliśmy więc pić herbatę z koki. Tak, tak, tej samej ;) To bardzo popularne w tych stronach, że ludzie dla wzmocnienia i radzenia sobie z wysokością piją napar lub żują liście koki. Można je tu dostać w każdym spożywczym. Nie mają działania narkotycznego.

Kolejny przystanek, to punkt widokowy z kondorami. Miejsce, gdzie często można zobaczyć je szybujące swobodnie w powietrzu. Ponoć nie każdego dnia są widywane, ale my mieliśmy szczęście i kilka z nich, nawet dość blisko przeleciało.
Później zaczął się trekking. Najpierw w dół kanionu kilka godzin na obiad. A następnie w górę i znów w dół do miejsca noclegu. W sumie 15km dużych przewieszeń, 9h "spaceru". Widoki dość pustynne i surowe, okraszane przez naszego przewodnika opowieściami o życiu i kulturze lokalnych ludzi. Kaś była zachwycona i w świetnym humorze. Choć te zmiany wysokości i jej dały się we znaki bólem głowy.

Mnie może i też by się podobało, bo leki i koka zaczęły radzić sobie z wysokością. Ale to nie był koniec problemów. Na dowód tego, jak rozluźniającą jest nasza podróż dopadła mnie biegunka... Pierwszy dzień mogę przyrównać jedynie do koszmaru. Akurat leki na tę przypadłość zostały w Arequipie. Jak można się spodziewać w takich miejscach toalet zwyczajnie nie ma. Pozostała więc Inka toilet, czyli ta za każdym kaktusem, zza którego Cię nie widać. Cały dzień to jedna wielka walka o życie i godność. Współczucie grupy zaczęło objawiać się lekami, ale żadne nie były skuteczne, mimo obecności niemieckich studentów medycyny.
Spaliśmy w ślicznej oazie, choć trudno było się nią nacieszyć, skoro przybyliśmy już o zmroku i wyruszaliśmy przed świtem o 4.30 dnia kolejnego. Minusem tego miejsca było to, że znajdowało się na dnie kanionu niemal, co oznaczało stromą wspinaczkę w górę kolejnego dnia. 1km przewieszenia pokonane 5km trasą w niecałe 3h. Oczywiście z bolącym brzuchem. Byłem po wszystkim ledwie żyw, choć zmęczony był każdy z nas bardzo.

Reszta dnia spędzona już w lepszych warunkach. Po śniadaniu, spa w gorących źródłach było bardzo przyjemne i regenerujące :) Dalej zwiedzanie w stylu japońskiego turysty - autobusem. Choć z drugiej strony na jeszcze, znacznie wyższe wysokości. Pampa Canahaus, gdzie pasą się stada Lam i Alpak -3800m. A następnie przełęcz Patapampa z niesamowitym widokiem na wulkaniczne pasma Andów. To miejsce jest wyżej niż Mont Blank, 4910m. Było potwornie zimno, zaczął nawet poruszyć śnieg, więc kilka zdjęć i szybko wracaliśmy do autobusu. Iście japoński styl. A złapać oddech było na prawdę ciężko.

Z tego miejsca wróciliśmy już do Arequipy i padliśmy na 11h spać. Na brzuch oczywiście pomogły dopiero nasze leki... ;)

Komentarze

  1. Andrzej z pracy :)26 listopada 2015 15:22

    Mimo ze przesrane to i tak zazdroszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tytuł posta adekwatny do sytuacji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacytuję tu Pana Karola G.
    "Było pić?":D

    K.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu