Urodzinowo

Kto powiedział, że jak mamy lato w listopadzie, to nie da się tu jeździć na desce? Da się nie na śniegu, ale na wydmach. :) Co prawda deski nie miały porządnych wiązań i średnio trzymały się nóg, ale tym bardziej zjazdy były emocjonujące ;) Z co raz to wyższych i bardziej stromych wydm.
I zupełnie niespodziewanie jeszcze większym przeżyciem niż sandboarding okazał się sam dojazd na niego. Samochód, specjalnie do tego przystosowany potrafił wjeżdżać i zjeżdżać z niemal pionowych gór piasku. Do tego nasz kierowca był zupełnie szalony, jadąc tak, że wydawało się, że bez dachowania się nie obejdzie. Spokojnie mógłby startować w Dakarze.


Na koniec pobytu w bajecznej oazie spróbowaliśmy lokalnej specjalności - Pisco Sour. To mocny drink na bazie wódki Pisco, przygotowany z ubitym białkiem jajka. Zasmakowało :)

Kolejnego ranka czas było ruszyć do Nasca. To niewielkie miasteczko, które każdy by pewnie omijał, gdyby nie jedna atrakcja - Nasca lines. Ogromne rysunki na ziemi i skałach, które widoczne są dopiero z lotu ptaka. Przedstawiają różne zwierzęta i... astronautę. Nikt nie wie jak i kiedy powstały. By móc je zobaczyć należy wykupić lot małym samolotem, co nie jest tanią zabawą. Mocno się targowaliśmy i udało się zejść do ceny 90dolarow za osobę. Dużo? Leciała z nami Francuska za 150$!
Gdy podpisywaliśmy papiery na lot, przypomniało mi się, że Kaś ma dziś urodziny! :) Sama zupełnie zapomniała. Trudno mierzyć czas w takiej podróży. I szkoda, że nie przypomniało nam się wcześniej, bo pewnie cena byłaby jeszcze ciut niższa.

Sam lot był dobrą zabawą, choć linie nie były tak wyraźne jak się spodziewaliśmy. Było jeszcze wiele innych, które zaciemniały nieco obraz. Ale jak ominąć drugą po Machu Picchu atrakcje Peru? :) Mimo wszystko byliśmy rozczarowani. Te wyraźne linie na zdjęciach, które można znaleźć w Internecie są efektem mocnej obróbki zdjęć. Na poniższych zresztą można to ocenić, obydwa zdjęcia retuszowane, a mimo to, na jednym i tak niewiele można dostrzec.

Właściciel hotelu, który organizował nam ten lot - Luis, okazał się miłym gościem o wyglądzie Hawajczyka. Z okazji urodzin Kasi dał nam darmowy pokój do dyspozycji i zapewnił darmowe, bardzo mocne drinki na bazie Pisco, którymi się właśnie raczymy. Okazało się, że jego żona to Czeszka :)


A za kilka godzin ruszamy nocnym autobusem do Arequipy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu