Sekretną doliną do Machu Picchu

Ruszyliśmy sekretną doliną Inków w piątek z samego rana. Najpierw Pisac, gdzie oprócz ruin znajdują się pola tarasowe, na których Inkowie uprawiali kilka tysięcy różnych odmian ziemniaka i kukurydzy na niesamowitą skalę. Cała dolina różni się zresztą od widoków, jakie dotychczas mieliśmy. Jest zielono, wokół wiele źródeł i rzek, nawet otaczające dolinę góry porasta roślinność. Sama dolina sprawia wrażenie przestronnej i bardzo nam się te widoki podobają. Panuje tu lepszy klimat niż np w Cusco, więc do dziś ludzie przyjeżdżają tu na weekendy, wakacje i różne festiwale.

Drugim przystankiem było Ollantaytambo. To dla Inków drugie największe miasto i ważna ze względów rolniczych osada. Tutaj niestety zwiedzanie przerwała potworna ulewa. W kilkanaście minut potoki deszczu zmoczyły wszystko, a uliczne rzeki płynęły jeszcze długo. Znaleźliśmy tani nocleg i zatrzymaliśmy się na noc.

W sobotę celem było dostać się do Aguas Calientes. Oznacza to gorące źródła i rzeczywiście znajdują się tam takowe. Ale w rzeczywistości to już jest miasteczko Machu Picchu, choć ruiny znajdują się wyżej w górach. Dostać się tam można na kilka sposobów. Albo najdroższym pociągiem świata, co wybierają zwłaszcza Amerykanie i ci, którzy nie słyszeli o alternatywie. Albo nieco okrężną drogą do HydroElektrowni, z której idzie się pieszo. Do Hydro najtaniej jest dojechać tak zwanym colectivo, czyli dzielonym taxi, busikami na 12 osób, które odjeżdżają dopiero, gdy są pełne. Problem polegał na tym, że czekałyby nas dodatkowo 2 przesiadki, a przy czekaniu za każdym razem aż bus przyjedzie i się zapełni mogło zająć nam to nawet cały dzień. Wybraliśmy więc opcję trochę droższą i w hostelu zarezerwowaliśmy miejsca w busie jadącym bezpośrednio z Cusco do Hydro. Mimo, że musieliśmy zapłacić cenę za całą trasę, a nie ⅔ z Ollantaytambo, które rzeczywiście jechaliśmy, plus prowizję dla hostelu, to wciąż wyszło niewiele drożej niż colectivo, a czasowo znacznie lepiej...

Dostały nam się miejsca z przodu koło kierowcy. Kasia gadała z nim całą drogę ćwicząc hiszpański, a ja nagrywałem filmy przez okno i robiłem zdjęcia, bo widoki były niesamowite. Już wtedy cieszyliśmy się, że nie wzięliśmy pociągu choć czasem wydawało się też ciut niebezpiecznie. Osuwiska skalne na drodze, rwące potoki przez drogę i widoki na przepaści albo zachwycały, albo straszyły. Po 4h jazdy górskimi serpentynami dojechaliśmy na miejsce. Dogadaliśmy się też z kierowcą, Oskarem, że w drodze powrotnej, 2 dni później zabierzemy się też z nim i bez płacenia tym razem prowizji żadnemu hostelowi, czy biurom.

Z Hydro do Aguas czekał nas jeszcze fantastyczny spacer. 9km po torach kolejowych przez dżunglę. Wyruszyliśmy w towarzystwie dwóch Irlandek i Chilijczyka. Po jakimś czasie nie wytrzymali naszego tempa. Dotarliśmy na miejsce w 2h, idąc za plecami gór, na których będziemy zwiedzać Machu... Wspaniałe widoki gór w chmurach i roślinności; drzew kawowca, bananowca i cytryn pośród lian i innych palm ;)

Samo Aguas Calientes jest malutkie i oczywiście nastawione na turystów, a więc drogie. Ale jednocześnie całkiem urokliwe. Z rzeką, mostkami i otoczone majestatycznymi górami. Denerwuje jedynie natarczywość na ulicach restauratorów, hotelarzy i innych "masahe" naganiaczy. Postanowiliśmy sobie pozwolić na odrobinę luksusu i na dwie noce wzięliśmy ciut droższy niż zwykle hotel z pięknym widokiem na miasteczko i góry.

Na niedzielę mamy bilety na Machu Picchu i Waynapicchu, szczyt sąsiedni, górujący nad Machu. Jesteśmy podnieceni myślą o tym, że oto właśnie spełnia się nasze marzenie. I tylko odrobinę obawiamy się czy to miejsce nie okaże się przereklamowane...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu