Po kilku dniach byczenia się na plaży (no chyba, że przemieszczanie się na rowerze w upale między plażami wokół wyspy to ciężka praca ;) dużo intensywniej już nie było. Z Cayo Guillermo wyjeżdżaliśmy tak na prawdę z ochotą, było to kolejne rozczarowujące miejsce na Kubie. Ok, miejsce piękne i szybko zatęsknimy za tym spokojem na pewno. Jednak użeranie się z kelnerami, by zostać w ludzki sposób obsłużonymi podczas posiłków, bardzo przeciętne jedzenie i drinki, zaniżony standard oraz hordy rosyjskich turystów (głównie samych matek z dziećmi) pozostawiły pewien niesmak. Odpoczęliśmy tam, ale wyczekiwaliśmy też powrotu. Na naszej drodze mieliśmy jeszcze jeden przystanek, miejsce wylotu do Europy - Varadero. Dotarliśmy tam colectivo wraz z parą z Argentyny, która zatrzymała się w innym hotelu na Cayo, a spostrzeżenia i zawód były u nich doświadczeniem jeszcze silniejszym niż u nas. Varadero jest dość specyficznym miasteczkiem. Na długim, podobnym do Helu, półwyspie rozlokowane są hote
Po wypiciu nieco czangu (tybetański alkohol ryżowy), chodziłem nocą wokół stupy Boudha. Strasznie szkoda, że nie ma takich miejsc w Europie. Generalnie mam wciąż mieszane uczucia co do tego miejsca. Więcej Himalajów zobaczę chyba w Sikkimie. Co prawda nie ma tu tylu kup na ulicach, komarów, klaksonów i upału, co w Indiach. Ale z drugiej strony, wyłączają tu prąd kilka razy dziennie, ciepła woda jest raz dziennie, a życie jest droższe. Jedynie sprzęt górski można tu kupić za grosze. Nawet mój przewód pokarmowy lepiej o dziwo znosił Indie. Palenie zwłok wszędzie wygląda podobnie, tak jak i smród z rzek. Ktoś powinien tu nauczyć dbać ludzi o przyrodę. Po raz kolejny w życiu okazało się, że istnieje tylko tu i teraz, i tylko je powinno wykorzystywać się do maximum. Planowanie nie ma sensu. A rzeczywistość jest bardzo zawziętą iluzją. Nepalskie kobiety i dzieci są prześliczne. Każde oczywiście na swój sposób ;) Bardzo wielu na każdym kroku uchodźców z Tybetu, którzy czują się tuta
Po mocno przespanej nocy wstaliśmy o 4 rano (tak Karol, wstajemy tu regularnie przed 7 ;)), by po 5 wyruszyć pieszo w kierunku Machu Picchu. Istnieje opcja autobusu, ale co to za frajda? Pogoda trochę nas niepokoiła, było mocno pochmurnie, ale póki co nie padało. Szliśmy jakiś odcinek wzdłuż rzeki, a następnie przez most i już tylko w górę. Niecałe 2km po stromych schodach otoczonych dżunglą. Raz po raz ukazywały nam się niesamowite widoki spomiędzy drzew, grających ze sobą gór i chmur. Gdy dotarliśmy na miejsce, złapaliśmy oddech i dostaliśmy mapkę Machu, to dopiero zdaliśmy sobie sprawę z tego jak to miejsce jest ogromne. Wspinaliśmy się dalej w kierunku pierwszych ruin, które w zupełnie magiczny sposób to odkrywały, to zasłaniały przed nami chmury. Gdy weszliśmy na jakiś pierwszy taras, z którego rozpościera się widok na płaskowyż z ruinami, mimo że widok jeszcze nie był kompletny, to już oniemieliśmy! To zdecydowanie najwspanialsza rzecz, jaką widzieliśmy w życiu... Baliśmy
Komentarze
Prześlij komentarz