Rio part 1

Karnawałowe Rio zakończyło naszą dobrą passę jeśli chodzi o pogodę, przyjemne hostele i generalnie pozytywny odbiór nowego miejsca. Na szczęście nie licząc pogody, pozostałe punkty tylko na krótko. Ale po kolei...

Zatem jesteśmy w Rio i to w porze niemal karnawałowej! Kto by pomyślał?! Nie było tego w planach i nawet przez myśl nam nie przeszło, że tu wylądujemy w trakcie tej podróży. Na pierwszą noc hostel na samej Copacabanie był lokalizacją doskonałą. Problem polegał na tym, że dotarliśmy tam późno, lało, a na kolejną noc nie mieli już miejsc. Do tego nie podobał nam się imprezowy jego charakter (już nie te lata) i olewactwo recepcjonistek. Zagraliśmy jednak va bank i zamiast szukać od rana lokum, pojechaliśmy najpierw zwiedzać, licząc na couchsurfing (CS). Pogoda była niepewna, ale trafiliśmy na okno pogodowe i w całkiem przyzwoitych warunkach (przynajmniej bez tłoków) dotarliśmy do ogromnej statuy Chrystusa górującego nad miastem. Widok na miasto pewnie przy lepszej pogodzie jest niesamowity, ale i tak ogrom miasta był imponujący.

Po południu spacer po Copacabanie - najsłynniejszej chyba plaży na świecie, oraz dzielnicy. Plaża jest rzeczywiście specyficzna, pełno boisk do piłki plażowej i siatkówki, świetna infrastruktura, a do tego ludzie, na prawdę korzystający z tego wszystkiego. Oczywiście dużo też kiczu, straszne kostiumy kąpielowe do kupienia, kolorowo i tylko możemy sobie wyobrazić jak tłoczno przy nieco lepszej pogodzie... Całość ogromna, podzielona na sektory i ponoć nieoficjalnie wiadomo, które są dla rodzin, inne dla homoseksualistów, jeszcze inne dla uprawiających sporty itd.

Później przyszedł czas martwić się o nocleg. Na CS dwóch hostów odpisało nam wstępnie pozytywnie, ale wynikło jakieś dziwne nieporozumienie, więc przez chwilę i tak zostaliśmy bezdomni... W końcu udało się przekonać jednego z nich by wziął nas na 1 noc mimo już pełnego mieszkania, a następnego dnia mieliśmy już umówionego drugiego na kolejne 2 noce. Za to lokalizacja tego drugiego była zupełnie po drugiej stronie wielkiego mostu, 1.5h drogi autobusem od centrum. Przy pogodzie jaką mieliśmy uniemożliwiało to zwiedzanie i pozostało nam się jedynie wyluzować przez 2 dni w luksusowym domu.

A ten był w bardzo ekskluzywnej dzielnicy, zamkniętej, z ochroną i samymi willami z basenami. Wszystkie domy tak ogromne, że mogłyby być hotelami. Nasz był na szczycie wzgórza z widokiem na całą dzielnicę i część miasta. Jak na 22 lata był całkiem nowoczesny z interesującym kształtem. Gdy tylko przedzierało się słońce - korzystaliśmy z tarasu z basenem. Gdy padało - odpoczywaliśmy i oglądaliśmy filmy. Przyjemny czas. A właściciel - Belg z pochodzenia, emerytowany manager Nokii, który rozkręcał Nokię w Ameryce Pd. był dla nas bardzo pomocny. Szkoda, że akurat trochę chorował (i sączył alko od rana do wieczora), bo pewnie pokazałby nam coś więcej po tej stronie miasta.

W sumie jednak mało zobaczyliśmy jeszcze samego Rio, więc wracamy do centrum, gdzie mamy już rezerwację hostelu w dzielnicy Lapa. Lepiej nie można :) Byle poprawiła się pogoda... Dla Brazylijczyków to wspaniały oddech od upałów i cieszą się tym na tyle, że w ogromnych strugach deszczu chodzą sobie radośnie, często bez parasola nawet. Dla nas to jednak nie jest pogoda, dla której zmieniliśmy plany, rezygnując z Patagonii. ;]

PS. Uwielbiam Açai (czyt. Asai), z którego Brazylijczycy robią lody i różne desery. Niestety nie da się tego eksportować do Europy w innej postaci niż soki i tabletki lub proszek. A jest to mus robiony z owoców pewnej odmiany palmy amazońskiej, które wyglądają dokladnie jak borówka amerykańska, choć mają pestkę. Owoce są bardzo zdrowe i nawet zaczynają zdobywać dzięki temu popularność na świecie mimo trudności z eksportem. Nawet ja słyszałem już wcześniej o jagodach Acai, ale dopiero teraz wiem, jakie to dobre! :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu