Wakacje od wakacji

Uciekając od złej pogody, udaliśmy się na południe do Florianopolis. Jest to miasto rozparcelowane po sporej wyspie i częściowo na kontynencie, połączonej z nim jednym mostem. Miejsce to, i konkretnie nawet hostel, polecił nam spotkany w Iguazu Niemiec, jako spokojne do odpoczynku. Okazało się tymczasem być miejscem wypoczynkowym i imprezowym dla mnóstwa turystów z Brazylii, Argentyny, Urugwaju ale również i Europy... Mimo wszystko nie przeszkadzało nam to, bo miejsce jest niesamowite, a czas przecież wszędzie można spędzać na swój sposób.


W samym środku wyspy znajduję się ogromna laguna, jakby jezioro, mające jednak połączenie z oceanem. Woda jest w niej spokojniejsza i cieplejsza. Świetne miejsce na kajaki, sup (stand up paddle), a gdy wieje również na windsurfing i kitesurfing. Wyspa jest lekko górzysta i bardzo zielona, choć można też znaleźć wydmy dla sandboardingu. Całość jest oczywiście otoczona Atlantykiem, więc widoki dopełniają piaszczyste plaże i wzburzone fale oceanu, stwarzające świetne warunki do surfingu. Gdyby ludzi było nieco mniej, można by powiedzieć, że to raj na ziemi!

Zwłaszcza, że tym razem pogoda była już zupełnie inna. Oprócz króciutkiej burzy drugiego dnia, patelnia i 35-40° w dzień oraz około 25° w nocy. Do tego niższa wilgotność niż w Rio, Iguazu, czy Paragwaju, dlatego upał bardziej znośny. Przyjemnie całą dobę i niemal zupełny brak komarów. Oto idealne miejsce na wakacje od wakacji ;) Hostel położony jest akurat przy samej lagunie w centrum wyspy, co daje duże możliwości na znalezienie odpowiadającego jedzenia, czy sklepów. Jednocześnie wieczorami jest gdzie wyjść i jest co robić. Przy większości plaż już nie ma takiej infrastruktury, ale z laguny do najbliższej plaży (praja Mole) jest jedyne 15min autobusem.

Plan był taki, by odpocząć i wygrzać się na plaży. Wszystko szło doskonale z tym planem aż do poranka czwartego dnia. Krzątaliśmy się po hostelu z rana, to do łazienki, to na śniadanie, aż dostrzegłem po powrocie do pokoju, że zniknął z łóżka mój aparat... :/ Przeszukaliśmy rzeczy, ale od początku byłem pewien, gdzie być powinien. Zgłosiłem to na recepcję i właściwie od razu wiadomo było co się stało. Nieco wcześniej dostał się do hostelu w jakiś sposób pewien gość z zewnątrz i najwyraźniej buszował po otwartych pokojach. Pech chciał, że zawitał również do naszego. Recepcjonista nawet go zaczepił, gdy wychodził, bo wydał mu się podejrzany. Ten jednak sprytnie mu odpowiedział "na razie! Wychodzę na plażę, do zobaczenia później!" Zupełnie sprawiając wrażenie kogoś mieszkającego tu.

Recepcjonista zareagował szybko, zgłosił na policję jego rysopis, a wraz z grupą znajomych chodzili po miescie w poszukiwaniu złodzieja. Niestety bezskutecznie... Aparat przepadł. Oczywiście żal sprzętu, który robił świetne zdjęcia, ale jeszcze bardziej szkoda samych zdjęć. Na szczęście na samym poczatku w Rio de Janeiro, obawiając się takiej historii, wymieniliśmy w aparacie kartę pamięci na czystą, chroniąc pozostałe zdjęcia z 2ch miesięcy podróży. Straciliśmy jedynie 2 tygodnie, czyli całe Rio i Florianopolis. Oczywiście szkoda zdjęć z parady karnawałowej, Maracany, statuy Chrystusa i jeszcze kilku miejsc. Ale z pewnością nie wybaczylibyśmy sobie bardziej utraty takich miejsc, jak Machu, Salar, Iguazu i dżungla.

Cóż, obawialiśmy się bardzo takich miejsc jak La Paz, Rio i bardzo pilnowaliśmy się przez całą podróż. Sypiając w dormitoriach zamykaliśmy dokumenty i wartościowe rzeczy w szafkach hotelowych na kłódkę i nic się nie stało. Tymczasem w mniejszej, wakacyjnej miejscowości, mając pokój jedynie dla siebie, w przyjaznym miejscu, rozluźniliśmy się i zabrakło nam szczęścia. Jest to więc w pewnym stopniu też nasza wina, a możemy się tylko cieszyć, że nie skończyło się gorzej. Złodziej złapał za pierwszą rzecz jaką zobaczył i wyszedł. Można wręcz mówić więc o szczęściu z naszej strony, bo mogło zginąć więcej...

Tymczasem niesamowicie zachował się sam hostel. Ich reakcja była natychmiastowa. Wprowadzili opaski na rękę identyfikujące gości hostelu. W ciągu dwóch dni poprawili zamykanie bramy do terenu hostelu. Rozgłosili jak mogli po całej wyspie co zginęło, gdyby ktoś próbował coś takiego sprzedać. A co dla nas najważniejsze, bardzo przepraszali i zdecydowali nie brać od nas ani grosza za cały pobyt. Równowartość ok. 530zł częściowo zrekompensowała tę stratę. Jest jeszcze ubezpieczenie, ale patrząc na regulamin, nie ma szans dostać nawet złotówki (będziemy mimo wszystko próbować). Ten hostel, to dla nich dom, tworzą go od 4 lat i byli na prawdę wściekli, że coś takiego, po raz pierwszy w historii, się u nich wydarzyło. Bo rzeczywiście klimat starają się utrzymywać przyjazny i domowy, i świetnie im to wychodzi. Mimo tego incydentu, mamy świetne wspomnienia z tego miejsca i możemy go w pełni polecać. A to chyba najważniejsze.

By jakoś szybciej zapomnieć o całej sprawie, porzuciliśmy leniwy odpoczynek dla aktywności... Pływaliśmy na sup'ie, choć trochę wiało, ja przypomniałem sobie trochę jak się surfuje (ok, więcej było przypominania, niż surfingu;), wypożyczyliśmy też rowery, by zobaczyć więcej na wyspie niż tylko dwie najbliższe plaże. Darowałem już sobie nurkowanie, ale zabawa w silnych falach cieszyła nas każdego dnia. Ze wszystkiego czerpaliśmy radość, choć serca skradło nam przede wszystkim miejsce projektu ochrony żółwi! W kilku basenach pływały odratowane okazy, w większości wspaniałe giganty, będące niewiele młodsze ode mnie. W życiu nie widziałem tak potężnych i z tak niesamowitymi skorupami tych zwierząt, do których mam przecież taki sentyment. Cudowne!

Ostatnie dwie noce spędziliśmy już w centrum miasta, w pobliżu kontynentu, by przyjrzeć się bardziej miastu i mieć bliżej do terminalu. Jedną z nocy spędziliśmy znów na couchu, tym razem u nieco dziwnego Ryśka, 38-letniego Brazylijczyka. Ale miłego gościa. A po wszystkim wsiedliśmy do autobusu w kierunku siódmego kraju na naszej drodze... :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu