La Paz

Jeszcze w Copacabanie płynąc na Isla del Sol poznaliśmy troje przemiłych Polaków; Magdę, Karolinę i Piotra. Wspólny dzień i kolacja były najciekawszym punktem nad Titicaca. Tam też odbyliśmy w hostelu naszą pierwszą kłótnię po hiszpańsku z pracownicą, która zakręcała i odkręcała ciepłą wodę, gdy się kąpaliśmy ;]


Razem też całą grupą dojechaliśmy do La Paz. Miasta, które dotychczas straszyło nas z różnych opowieści, a na pierwszy rzut oka wydało się paskudne, ale stopniowo zaczęło zdobywać nasze zaufanie. Pierwszą noc, dzięki uprzejmości wspomnianych Polaków, spędziliśmy z nimi w bardzo porządnym hotelu. Ich rezerwacja przypadła na pokój, w którym stało wolne lóżko, więc przekonałem recepcjonistę, że lepiej jeśli coś na nim zarobią, niż by miało stać puste. :)

Wcześniej szukaliśmy noclegu na couchsurfingu i zależało nam bardziej niż gdziekolwiek, by w La Paz spać u kogoś zaufanego. Niestety i tu wszyscy odmawiali. Jedynie pewien Roddy, nauczyciel salsy i, jak podejrzewaliśmy z opisu, mąż Polki odpisał, że spodziewa się już na weekend pewnej Australijki, ale może nas wieczorem zabrać w jakieś lokalne miejsca na drinka. Tak też zrobiliśmy. Okazało się rzeczywiście, że na spotkanie przyszedł z żoną Anią, z Gdańska, a sami poznali się dzięki couchsurfingowi.

Cała nasza duża grupa spędziła fantastyczny wieczór, z lokalnym piwem i drinkami, muzyką, tańcem oraz nauką gry w Cacho. Jest to rodzaj gry w kości. Miejsce było zupełnie pozbawione turystów, gdzieś pod ziemią i znali je jedynie lokalni. A Kasia rozkręciła imprezę dobrze znanym, polskim pociągiem ;) Zabawę przerwała policja o 1 w nocy. Policja ma tutaj prawo wejść do lokalu w poszukiwaniu nieletnich. Gdy znajduje, zamyka lokal na resztę wieczoru i nakłada karę finansową. To właśnie miało tutaj miejsce. Podobnie się dzieje, jeśli lokal sam nie zakończy imprezy do 3. Dłużej imprezować nie można...

Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do hotelu, a Roddy zaproponował, że jesli Australijka, która w końcu się nie odezwała, nie zjawi się kolejnego dnia, to możemy zostać u nich. Następnego ranka pożegnaliśmy Polaków, a raczej powinienem powiedzieć - naszych Mikołajów ;) Dostaliśmy od nich worek słodyczy z Polski, migdały i buteleczkę gorzkiej żołądkowej, do tego trochę kosmetyków i witamin. Po miesiącu w podróży nie mogliśmy dostać nic lepszego - dziękujemy! :) Przyjaciele wyruszyli na samolot w drogę powrotną do Poznania, a my z plecakami na spotkanie z Anią, która miała nas odebrać z placu San Pedro.

Przy tym placu znajduje się słynne więzienie, miasto w mieście, do którego można nawet kupić bilet i wejść. Najlepsze jest to, że żyją tam całe rodziny, z dziećmi, które się tam rodzą i wielu z nich znajduje sposób, by swobodnie wychodzić na zewnątrz i wracać bez kontroli strażników. Dzieci wychodzą do pobliskiej szkoły, a wiele miejsc w środku jest zupełnie poza kontrolą policji. Ludzie siedzą tam latami nawet bez wyroku, czekając na rozprawę. Gdy czekaliśmy na Anię, podszedł do nas niski, wychudzony, łysy i mocno wytatuowany murzyn. Myślałem, że lokalny, ale odezwał się perfekcyjnym angielskim z amerykańskim akcentem. Był to więzień, z pochodzenia Nowojorczyk, który swobodnie wychodził na zewnątrz i namawiał nas, byśmy zwiedzili więzienie zupełnie bocznymi drzwiami, bez asysty policji, i obejrzeli jak wygląda tam życie. Nie skorzystaliśmy...

Australijka nie dała znaku życia, więc zajęliśmy jej miejsce. Fantastycznie było po miesiącu prawie wejść do prawdziwego, schludnego domu, zamiast hotelu. W takim momencie cieszy nawet możliwość zrobienia sobie samemu herbaty :) W ciągu dnia spacerowaliśmy po La Paz i szukaliśmy po biurach podróży interesujących nas wycieczek, a wieczorem znów czekało na nas życie nocne. Najpierw w domu graliśmy w Cacho pijąc gorzką i wino. A gdy dołączył do nas jeszcze jeden podróżujący, Ekwadorczyk mieszkający w Kanadzie, wyszliśmy do pobliskiego klubu. Miejsce bardzo klimatyczne, choć już bardziej turystyczne, bo na parkiecie dominowali Gringo. Dostaliśmy w misie przepyszny i mocny drink ze słomkami do wspólnego picia. Niestety receptura pozostaje tajemnicą. Pogadaliśmy, później potańczyliśmy do muzyki na żywo i w świetnych humorach wróciliśmy do domu. Kto by pomyślał, że będziemy się nocami włóczyć po lokalach i ulicach miasta, które ma tak złą sławę... Ale sytuacja jest zupełnie inna, gdy wie się gdzie jest bezpiecznie i jest się z miejscowym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu