Przystanek Salta

Argentyna powitała nas kiepskim, pierwszym wrażeniem. Jakiś upośledzony pijaczyna wydający bagaże z autobusu w chamski sposób domagał się napiwków od pasażerów, nie chcąc wydać im bagażu dopóki nie zapłacą. Jednocześnie bagaże były traktowane gorzej niż worki kartofli. Miarka się przebrała, gdy nie chciał oddać karimaty, która odpięła się od bagażu turysty, który już zapłacił. Ludzie, nawet miejscowi, oburzyli się, gdy wrzucił ją ostentacyjnie z powrotem do luku. Ode mnie nie dostał ani grosza...

Później jednak z każdą chwilą Salta podobała nam się coraz bardziej. Po 6 tygodniach pierwszy raz trafiliśmy do miejsca, które wygląda jak europejskie miasto. Mimo wszystko miła odmiana, choć oczywiście nie po to tu jesteśmy. Miło jednak mieć dla odmiany takie widoki. Odpoczywamy dzięki temu, a słońce praży przy tym jak oszalałe :) Ludzie ubierają się w końcu bardziej na modę zachodnią, choć jest pewien drobiazg, który przypomina nam, że to inny świat. Mianowicie kobiety mają tu kompleks niższości, więc wszelkie buty, klapki, sandały, glany i obcasy są na gigantycznych koturnach. Bawi nas to na okrągło :)

Leniwie spędziliśmy pierwszy dzień. Kolejnego mieliśmy jechać do Purmamarca, malowniczej wioski oddalonej od Salty trochę bardziej, niż nam się początkowo wydawało. Gdy będąc na dworcu autobusowym po 10 dowiedzieliśmy się, że biletów na wczesną godzinę już nie ma, są dopiero na 12, a do tego jedzie się 3,5-4h w jedną stronę z przesiadką, to tego dnia zrezygnowaliśmy z wyprawy. Pozostało znów jedynie cieszyć się miastem.

Na kolejny dzień bilet kupiliśmy dzień wcześniej i już po 8, mimo ulewnego deszczu, jechaliśmy do San Salvador de Jujuy. Tam przesiadka i dalej do Purmamarca. Wioska jest malutka, ale z wieloma sklepikami i restauracjami. Muzyka na żywo i wielu turystów, ale raczej lokalnych, z różnych części Argentyny lub sąsiednich krajów. A gwoździem programu, po który ci ludzie przyjeżdżają jest widok na 7-kolorowe góry. Widok ciekawy i rzeczywiście miejscami jakby nierzeczywisty. Choć widzieliśmy już podobny z autobusu jadąc z Chile :)

Ta wyprawa zabrała nam cały dzień, mimo że w samej wiosce spędziliśmy może 2h. Następnego ranka byliśmy już spakowani, by ruszyć dalej, na sylwestra do Asunción, stolicy Paragwaju. Niestety, gdy poszedłem po bilety, okazało się, że wszystkie już wyprzedane i w jednej z kompanii kupiłem dosłownie ostatnie miejsca na kolejny dzień. W hostelu śmiali się z nas, że tak nam się tu podoba, że coś nie możemy wyjechać. W końcu już drugi raz mamy obsuwę z autobusem i przedłużamy nocleg. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że zdążymy na sylwestra.

A z tym sprawa nie jest taka oczywista. Kaś znalazła na couchsurfingu szaloną Andreę, która zdecydowała się nas w Asunción przenocować i zabrać na imprezę noworoczną. Kapitalnie! Tylko po pierwsze słyszeliśmy, że na granicy wylała rzeka, więc stoi się tam godzinami. Po drugie mamy dzień obsuwy, tymczasem czeka nas 11h do Resistencji, a tam przesiadka na autobus, na który jeszcze nie mamy biletu. Oby tam się nie okazało, że brak już miejsc. Stamtąd też czeka nas jeszcze 5-6h drogi + granica. Wiec jak wszystko dobrze pójdzie, to zmęczeni i niewyspani dotrzemy na miejsce w sylwestra tuż przed imprezą... I oby choć tak się udało. ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu