Darjiling

14.04.14

Ze wspomnianą już ekipą 2 Niemek, 2 Nepalczyków, 1 miejscową i kierowcą, jeepem wyjechaliśmy wcześnie rano z Rumteku. Bałem się, że może być ciężko się z tej dziury wydostać, zwłaszcza przez wybory, które paraliżują cały stan. Dlatego ucieszyłem się, że ekipa ma podobny plan i trochę im się do tego jeepa wprosiłem, jako, że Niemki jakoś specjalnie przyjacielsko mnie nie zapraszały. W zamian zdarły ze mnie za tę podwózkę co najmniej 2x więcej niż powinny, więc jakoś nie mam wyrzutów.


Plusem, że po drodze odwiedziliśmy jeszcze w zachodnim Sikkimie kilka miejsc, do których sam bym nie dotarł. Kilka jaskiń Guru Rinpoche i stupy w Ranipul. W połowie drogi się od nich odłączyłem, bo one planowały do Darjilingu jechać dopiero kolejnego dnia, a wcześniej zbadać jakieś dzieciaki w pewnej wiosce. Pomogli mi złapać jeepa do Jorethang i tam miałem się przesiąść do Darjilingu. Do tego miejsca wszystko szło gładko.


Na miejscu okazało się, że ostatni jeep do Darjilingu właśnie odjechał i pozostała całkiem spora grupa miejscowych... i ja, którzy chcieliśmy kupić bilet. Koleś, który to organizował robił co mógł, wydzwaniał, ale bez skutku. A my kłębiliśmy się pod kasą w czymś, co w Europie udałoby się skutecznie zastąpić kolejką. To jak to funkcjonuje jest nie do opisania. Mało się nie pokłóciłem z jednym Hindusem, ale byłem na to zbyt spokojny, by dać się wciągnąć. Cała sytuacja powstała przez wybory, bo jeepów jest mniej (wykorzystuje się je na potrzeby wyborów), a ludzi przemieszczających się do swych okręgów wyborczych więcej.
Po 2h koleś w kasie zorganizował prywatnie jakiegoś jeepa, oczywiście cena była wyższa niż oficjalnie z biletem, a do tego jeep nie mógł pomieścić wszystkich. (Pieklący się Hindus wraz z rodziną się nie zmieścili ;]) Mimo to, mnie potraktowano priorytetowo.

Do Darjilingu dotarłem późno i zmęczony, z bólem głowy przez ciągłe zmiany wysokości. (I tak w całej tej sytuacji bardzo przydał mi się kurs nurkowy, przydatny nawet na lądzie.) Po drodze mijaliśmy pola herbaciane (na zdjęciu). Ale samo miasto wywarło na mnie słabe wrażenie. Znaleźć normalny pokój z internetem graniczy z cudem. Więc chodziłem z bagażem chyba kolejne 2h. Znalazłem w końcu coś w miarę przyzwoitego, z kafejką na dole, więc za dodatkowe 2zł miałem wi-fi w pokoju :)
Dużo tu Amerykanów i w ogóle białych, wystylizowanych na freekow, lub zaginionych hipisów sprzed 40 lat. Zresztą tych prawdziwych też można tu spotkać, próbujących sobie przypomnieć młodość. Rano jadłem śniadanie, stolik obok jakiejś starszej pisarki chyba. Można tu spotkać nawet białą bezdomną...
Generalnie turystyczne miejsce, co widać po cenach i nienaturalnym trybie funkcjonowania miasta. Nie wiedziałbym tego, gdybym tu nie trafił... ale szkody by też nie było. Ruszam dalej jak najszybciej.

Następnego dnia pochłaniała mnie głównie organizacja tego, co dalej. Pierwsza agencja turystyczna, do jakiej trafiłem, okazała się być muzułmańska. Było za późno, by sie wycofać. Może ten meczet obok mógł mi dać coś do myślenia... ;] Wiec wypytalem o wszystko, facet znalazl mi dobre miejsce i ceny lotow, i... powiedziałem, że się zastanowię, i wrócę. Oczywiście wszystko załatwiłem w zupełnie innej agencji, korzystając z islamskich mądrości ;) To swoją drogą ciekawe jak tu działa wymiana informacji. Jak ktoś czegoś nie wie, to dzwoni do kogoś kto wie i może powstać taki łańcuch. Google nie potrzebne :)

Generalnie wykosztowałem się. Ale już do końca pobytu tutaj będę poruszać się samolotami ;) Zapowiadają się grube wakacje w najbliższych dniach. Musiałem sie jeszcze wydostać z Darjilingu i rano gdy szukałem jeepa do Siliguri, ktoś powiedział mi, że nie ma i nie będzie, bo są wybory. Powiedziałem: "nie ma mowy, mam dziś lot!" No i znalazłem w końcu. :) Dotarłem do Siliguri, później rikszą na lotnisko w Bagdogrze i teraz spędzam noc na lotnisku w Kalkucie. Jest za późno, by szukać hotelu, a zbierać się z niego i tak musiałbym o 2:30, więc postanowiłem sobie przypomnieć stare, dobre, hiszpańskie czasy i zostać na lotnisku.

Generalnie lotnisko w Bagdogrze, to najmniejsze, jakie widziałem w życiu. A kontrole i środki bezpieczeństwa większe widziałem chyba tylko w Londynie ;] Bramka jest już na wejściu na lotnisko. I może to nie jest dziwne, skoro takie bramki mają nawet na dworcach kolejowych i centrach handlowych. Ale prześwietlenie głównego bagażu przed check-in'em doświadczyłem po raz pierwszy. Kalkuta to już światowy standard, choć też dziwne, że na strefę odlotów nie chcą mnie wpuścić przed północą. Trochę za dużo mają tych procedur.

Gdzie lecę dalej? A to będzie dla Was niespodzianka... Możecie strzelać w jakieś ciepłe miejsca. ;)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu