KIBI again + Taj Mahal

I znów w KIBI. Przywitała mnie grupa żartujących Niemców (tak, istnieją tacy) i pyszna kolacja. Mimo, że jestem tu dopiero drugi raz, poczułem, jakbym wracał do domu. :)
To zadziwiające też dla mnie, jak mocno miejsce wpływa na motywację do praktyki. Ledwo tu przyjechałem, a już chce mi się medytować 5x bardziej. W innych miejscach szukam sobie wymówek, zupełnie niepotrzebnie. A tu cała, wielka Gompa dla mnie :)

Mimo końca wycieczki i bliskości domu (śmieję się, że jestem już blisko domu, bo przecież z Delhi mam wylot), to jeszcze nie koniec zwiedzania. Pojechałem do Czerwonego Fortu. Właściwie nic wielkiego, trochę obwarowań wpisanych na listę UNESCO :) Za to obok olbrzymi, prawdziwy, niekończący się targ. Może trochę zbyt nowoczesne artykuły, ale poczułem, że zapewne handel w tym miejscu wygląda w ten sam sposób od stuleci. Przekrzykiwanie się na wzajem, targowanie się, schodzenie z ceny i wciskanie Ci zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Ciekawe przeżycie. Zauważyłem też, ze bardziej można pertraktować z Hindusami niż z muzułmanami.

Riksiarze w Delhi są niebywale rozpieszczeni. Ich znajomość angielskiego jest dużo słabsza, niż ich kolegów z byle wiochy, na obrzeżach Indii. Za to targowanie się przebiega opornie, a nie rzadko nie maja wcale ochoty jechać tam, gdzie akurat byś chciał. To już zupełna nowość...

W myśl, że wroga trzeba znać, pojechałem do Agry, obejrzeć Taj Mahal. Gdy pociąg ruszył, na stacji zapanował wielki tumult i nagłe wsiadanie ludzi w biegu, mimo, że pociąg był podstawiony godzinę przed odjazdem. No ale kto mógł przypuszczać, że ruszy o czasie? ;) Przez całą stację jechał wolno, chyba, by dać szansę maruderom wsiąść jeszcze. W drodze do, w pociągu przysiadł się do mnie pewien Hindus i nie odpuścił ani na moment prawie 3h podróży. Nawijał i zadawał pytania non stop. Na siłę też niemal, wymienił się ze mną mailami i mam zaproszenie do Orisy, jeśli w przyszłym roku zawitam do Indii.
Po wyjściu z pociągu chwilę błądziłem nim zdołałem wyjść ze stacji, a wraz ze mną błądziła pewna parka, która się w końcu do mnie odezwała. Europejka okazała się być Polką, Karoliną z Warszawy ;] a jej miejscowym towarzyszem, Hindus z południa, który nawet nie mówi w hindi, a jedynie po angielsku :) Sporo chłopak podróżował w życiu, był nawet kilka razy w Polsce i widać po nim, że niemal nie jest stąd... Akurat z nimi kontakt był bardzo pożądany, a on ma jeszcze w tym roku zjawić się w Polsce, więc liczę, że się do mnie odezwą.
Sam Taj Mahal nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Zbudowany jest rzeczywiście z imponującym perfekcjonizmem, ale nie powiedziałbym, że to najpiękniejsze, co widziałem w życiu. Byłem daleki od takiej oceny.


Zjedliśmy obiad i stwierdziłem, że będę wracał do Delhi, w końcu to kawałek drogi, a ja nie miałem zarezerwowanego biletu, miałem wracać o dowolnej porze turystycznym busem. I tutaj odezwała się moja klątwa wyborów. Gdziekolwiek się nie ruszę w Indiach, tam nagle są wybory. Tym razem w Agrze, przez co żadne busy nie kursują, a wszystkie agencje turystyczne i sklepy są zamknięte. Musiałem więc zdać się na pociąg, nie mając na niego biletu. Bilet nabyłem bez kłopotów, bardzo tanio, ale ku mojej dezorientacji okazało się, że na tak zakupionym bilecie, nie ma żadnych informacji! Ani nr, czy nazwy pociągu, ani godziny, ani miejscówki. O ile rano wydawało mi się, że już ogarnąłem sposób podróżowania w tym kraju, o tyle całe samozadowolenie popołudniu legło w gruzach. Starałem się znaleźć jakąś informację lub ludzi, którzy będą mi w stanie pomóc. Nie udało się takich znaleźć. Jeden gość w końcu, słabym angielskim, powiedział mi nr pociągu i godzinę odjazdu. Pociągu, który się nie pojawił. Wszystkie pociągi nagle zaczęto ogłaszać jako mocno opóźnione, tablice informacyjne zawiesiły się na jednym, odległym w czasie ekranie, a ja pozostałem bez żadnej informacji na kolejne 1,5h. :)

Biegając po peronach i próbując się, na próżno, wsłuchać w ogłoszenia głosowe, rodem z komedii Barei (ziemniaki w ustach, by czytać po angielsku, jak pamiętacie). W końcu pociąg miał przyjechać "shortly", co trwało jeszcze dobre 40min, a w tym czasie zapętlony komunikat umilał czas oczekiwania. Gdy ludzie się już kłębili, czekając na nieuchronnie nadjeżdżający pociąg, jedni mówili, że jedzie on do New Delhi, inni twierdzili, że na pewno nie. Widząc jednak w tej całej grupie kilkoro białych, postanowiłem zaryzykować, że wiedzą co robią ;)
Pociąg przyjechał, a ja nie wiedząc co robić, natrafiłem przypadkiem na konduktora, więc podszedłem do niego ze swoim, nic nie mówiącym, biletem. Bingo! Okazało się, że tak właśnie miałem zrobić, bo tenże jegomość sprawdził dostępność miejsc na liście i wpisał mi na bilet miejscówkę.
Pociąg był przepełniony i w drodze spóźnił się jeszcze drugie tyle... Ale w towarzystwie siedzącej na mnie rodzinki, z prześliczną Hinduska, której mąż odgrodził mnie od niej swoja córką, dojechałem jakoś na miejsce. Gdy udało mi się złapać rikszę, a targowałem się bardzo twardo o cenę, więc chwilę to trwało, wreszcie odetchnąłem i dojechałem całkowicie padnięty do KIBI. Nie ma jak w domu ;)

Rozpisałem się... przy akompaniamencie śpiewających coś dla żartów mnichów za uchem ;D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu