Himalaje w ogniu

Sikkim udowodnił mi, że są jeszcze miejsca na świecie bez internetu. Ale pozdrowienia dla tych, którzy się martwią i dopytują, co ze mną ;) Będziecie mieć co czytać...

10.04.14
Czy przywiązanie do miejsca dharmicznego to wciąż poziom osobisty?
No dobra, wiem, że tak. :| Ale gdy stanąłem objuczony bagażem po raz ostatni pod Boudha, nogi mi zesztywniały, a coś w umyśle mówiło "zostań". Ale bilet kupiony, trzeba było jechać.

Pojechałem, co nie było do końca rozsądne, autobusem do Kakarvitty, na wschodnią granicę Nepalu z Indiami. Jedyne 17h drogi. Widoki Himalajów były kapitalne. Szkoda, że ludzie tak nie szanują tego, co mają. Pełno tu śmieci, a w nocy widziałem wiele drobnych i większych pożarów. Zbyt wiele, by nazwać to przypadkiem. Pewnie jakieś hinduskie święto ma w tym udział, ale to już przesada.
Spodziewałem się starego, zatłoczonego autobusu. Nic z tych rzeczy. Co prawda na moje miejsce miał też bilet ktoś inny, ale autobus był bardziej przestronny niż te, którymi podróżowaliśmy grupą. Po 1,5h jazdy po całym Kathmandu i zebraniu ludzi z każdego zakamarka miasta, dostaliśmy nawet po butelce wody i paczce orzeszków. Styl, którego mógłby się nauczyć Ryanair.

Przekroczyłem granicę i znów znalazłem się w krainie, gdzie ten z silniejszym klaksonem i silnikiem (w tej kolejności) ma prawo wyprzedzać na trzeciego. Droga od granicy nepalskiej do indyjskiej wiodła przez długi most nad korytem niemal wyschniętej rzeki, w którym ludzie coś uprawiają. Ponieważ byłem pewnie jedynym białym, jakiego widzieli od miesięcy, legitymował mnie prawie każdy mijany żołnierz, a co drugi spisywał dane. Szkoda, że żaden z nich nie wiedział, że istnieje taki kraj jak Polska. W urzędzie imigracyjnym też byli zaskoczeni moim widokiem, wyglądało jakby gęsta pajęczyna i kurz pokryły ich gotowość do wbicia pieczątki w paszport.


Następnie wziąłem lokalny autobus do Siliguri. Akurat odjeżdżał, a ja załapałem się na ostatnie miejsce siedzące. Tam doświadczyłem, że bliskość dla Hindusów, to normalna sprawa. Jedna kobieta położyła mi torebkę na kolanach i tak ją zostawiła do końca podróży. Pewien muzułmanin za to trzymał się moich pleców.

Wysadzono mnie dokładnie tam, gdzie chciałem, czyli przy jeep stand'zie. Kierowcy mają zmowę cenową, do tego to jedyny sposób, by dostać się do Sikkimu i wiedziałem o tym. Mimo to, zagrałem pokerowo targując się z nimi i odchodząc. Kierowcy się pokłócili między sobą, ale zeszli z ceny, co było chyba precedensem. Na bilecie miałem normalną cenę, a szef kierowców długo nie chciał mi wydać reszty udając, że nie rozumie o co mi chodzi. Już się z niego śmiałem...

Jeep był zatłoczony, ale widoki nadrabiały. Mam wrażenie, że cały Sikkim to wielka dolina, w której płynie rzeka, a wokół niej, na zboczach, powstają miasteczka. Malowniczo. Ale tak na prawdę takich dolin tam jest wiele, a Sikkim jest całkiem spory.
Jeep jechał do stolicy - Gangtoku. Mówiłem kierowcy, że jadę do Rumteku i muszę wysiąść wcześniej. Oczywiście mimo to, dostałem niepowtarzalną szansę zwiedzenia stolicy. W głowie czuć było dużą różnicę wysokości, choć to niby mniej niż 2000m. Gubałówka to to nie jest mimo wszystko.
Musiałem taksówką pojechać na inny jeep stand i znaleźć chętnych do podróży ze mną. To ostatnie się nie udało, więc od Buddysty z opcji B wytargowałem podwózkę za ogromną kwotę 20zł. Za godzinną podróż z przewodnikiem, nowoczesnym samochodem. :) Wypytywał mnie, co prawda, o Karmapę, ale gdy mu powiedziałem, że cały ten konflikt jest nie ważny, bo wszyscy medytujemy dla pożytku innych, przyznał mi rację i odpuścił. Natomiast zaskoczył mnie, że nie wiedział nawet co to Europa! Po chwili tłumaczeń poddałem się, gdy usłyszałem, że w takim razie morze arabskie musi być częścią Europy. Przerażał mnie też gasząc silnik przy każdym zjeździe z góry, nawet na zakrętach.

I tak, po 26h dotarłem pod bramę Rumteku. Dużo tu wojska, które na tej bramie sprawdza pozwolenie na pobyt w Sikkimie. Na całej trasie nawet nie spotkałem innego Europejczyka. Nawet tutejsi pytają mnie, czy na prawdę podróżuję sam i mówią, że mam dużą odwagę... Tylko ja tu ani przez chwilę nie czułem zagrożenia. :)

W Rumteku zamieszkałem w Sungay guest house, prowadzonym przez siostrę mnicha, który opiekuje się na co dzień 17tym Karmapą. Czasem brakuje prądu, nie ma internetu, ale mam przestronny pokój, ciepłą wodę, pyszne żarcie i piękną, drewnianą Gompę na piętrze, a pościel pachnie jak u mojej babci. Idealne miejsce na odosobnienie :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu