Port Blair

17.04.14
Tak jest, moi drodzy. Drobne wakacje na Andamanach. ;D

Gdy wysiadłem z samolotu, napadła mnie grupa riksiarzy. I mimo, że wiem, że tak się nie robi, olałem listę hoteli jakie miałem i zdałem się na jednego z nich. Po długich ustaleniach na czym mi zależy, ruszyliśmy. Pierwszy hotel był paskudny. Mimo to, zmęczenie i wola wzięcia prysznica po 2 dniach podróży prawie mnie tam zatrzymały. Kierowca się jednak wygadał, że to praktycznie poza miastem :]
Drugi hotel już był strzałem w dziesiątkę. Gdy zobaczyłem wielu białych turystów, wiedziałem, że zostaję. Cena dobra, do tego gość z recepcji bardzo pomocny.

Jedynym minusem miała być odległość od plaży. Myślę sobie - niemożliwe. Ale faktycznie, powrócił koszmar włoskiego Livorno... Jak można zbudować miasto nadmorskie bez kawałka plaży!? Nonsens!
No ale mówię sobie: "ja nie dojdę?" Więc ruszyłem w upale, długą promenadą wzdłuż wybrzeża. Ludzie się po drodze uśmiechali, witali itd. W końcu sobie myślę, że chyba mogę zdjąć koszulkę... i zdjąłem świecąc białością ;] Wywołało to taką sensację, że miejscowe samochody się zatrzymywały, a ludzie machali i się do mnie śmiali. Albo ze mnie. Na dwoje babka wróżyła ;) Później zrozumiałem, jak zobaczyłem, że miejscowi nawet do wody wchodzą w ubraniach. Kobiety w sari, faceci przynajmniej w podkoszulkach.

I szedłem tak. Aż skończyła mi się woda, upał przypalił mi głowę, a każdy kolejny zakręt nie przynosił plaży. Później się okazało, że przeszedłem 5,5km, do celu było jeszcze 2,5 ;]

Zacząłem wracać. Z pomocą przyszedł mi jakiś lokals na motorze, sam zaproponował, że mnie podwiezie. Pracuje dla lokalnej prasy, ale jakoś jego angielski bardzo kuleje. Nie zrozumiał mojego pytania o plażę. Za to dowiedziałem się, że Polska jest bardzo ważna dla nikobarskich statków. Cokolwiek miał na myśli...

Nie mogłem znaleźć drogi na skróty do hotelu, więc zdecydowałem, że coś zjem. Jednak godnego zaufania miejsca też nie znalazłem. Ledwo żywy, zobaczyłem kolesia z kokosami. Wcześniej widziałem jak sam wdrapuje się na palmę i je zrywa :D. Więc wziąłem jednego. Był tak ogromny i miał tyle soku, że byłem w szoku. Nie da się czegoś takiego dostać w Europie. Sok postawił mnie na nogi, koleś maczetą rozwalił mi kokosa na części i wyjął miąższ. Ledwo sprostałem zadaniu zjedzenia. Lunch miałem z głowy :)


O 15 ponowiłem wyprawę do "plaży obiecanej". Tyle że sprytniej - rikszą :) Okazało się przy okazji, że dzień kończy się tu dość wcześnie, bo po 17 już się ściemnia. Niestety moja pierwsza kąpiel przypadła na porę odpływu, więc dużej zabawy nie było, ale i tak cieszyłem się jak dziecko, że 2gi ocean w życiu zaliczony. A woda była ciepła jak w wannie ;]
Btw, wiedzieliście, że istnieje coś takiego jak krokodyl słonowodny? Ja nie, a coś takiego sobie tutaj żyje. Mam przez to schizę ;) 2 razy się zastanawiam gdzie wchodzę do wody...

Gdy to piszę, na hotelową recepcję wszedł koleś wyglądający na miejscowego. Zaczął mnie o coś pytać i gadaliśmy po angielsku. Okazało się, że to Adam. Z Poznania :] Przegadaliśmy kilka godzin szybko łapiąc kontakt. Podróżuje już od roku. Zaczął od wolontariatów w Tadżykistanie i Kazachstanie. Teraz zwiedza Indie, ale na prawdę całe. Ma dar zjednywania sobie ludzi, zwłaszcza miejscowych. Jutro właśnie miejscowi mają go zabrać w kilka miejsc i zaproponował abym dołączył. No nie odmówię...

A za 2 dni nurkowanie. Strasznie ciężko to tu załatwić. Hindusi najczęściej nawet pływać nie potrafią, a od wszelkich sportów ekstremalnych stronią. Ale udało się bez przemieszczania na inną wyspę, więc poszukam tego zaginionego ostatnio samolotu ze złotem ;) Ma też być jakiś wrak do obejrzenia. Can't wait!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba - zakończenie

Kathmandu

Machu Picchu